Nie tak dawno przyszło mi chyba skutecznie przekonać schizofreniczkę, że jej choroba jest chorobą ciała, a nie ducha. Potrzebne to było do uzasadnienia potrzeby kontynuacji leczenia, ale wynikało też z mojej wiedzy o wizytach tejże pacjentki u licznych księży, których zamęczała swoimi rozterkami. Zauważyłem, że mnie samemu lżej się pracuje, gdy uświadomiłem sobie troistość, a nie dwoistość ludzkich cierpień. Ciało (soma), ciało(psyche), dusza. Ta ostatnia też nieraz katuje człowieka, ale zajmuję się nią sporadycznie i to raczej wykluczając, niż potwierdzając. Być może to wydarzenie przesądziło, że wróciłem, a może precyzyjniej, dogłębniej sięgnąłem do książki o wyjaśniającym, choć niezbyt ambitnym tytule "Psychoterapia a problemy życia religijnego". Spędziłem nad nią wczoraj kilka godzin z prawdziwą satysfakcją. Oparta o koncepcje psychologiczne Viktora Frankla całkiem sprawnie omawia i różnicuje płaszczyzny styku psychiki i duszy, nie unikając nawet tak drażliwych obszarów jak pederastia i pedofilia osób konsekrowanych. Nawet odwołania do Freuda nie drażniły mnie. Twórca psychoanalizy aczkolwiek nie przesądzał o możliwości wyleczenia z homoseksualizmu, to jednak traktował je jako zboczenie o podłożu dominacji matki, bądź narcyzmu, bądź lęku kastracyjnego, bądź rywalizacji z bratem.
Prawdziwie cenne były psychologiczne uzasadnienia dla czystości przedmałżeńskiej i obrona normalności celibatu. Natrafiłem na wiele odświeżających argumentów, a niektóre wręcz błyskały jak diamenty, jak np. ten skierowany do osób konsekrowanych, które z lęku lub niepewności co do własnej tożsamości dystansują się od własnego ciała, że przecież Pan Nasz Jezus Chrystus właśnie poprzez swoje Ciało nas zbawił.
Spodziewam się podobnych poruszeń w kolejnych rozdziałach.
środa, 12 marca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz