niedziela, 4 maja 2008

Msza w wiedeńskiej katedrze

3 maja na obczyźnie niesie ze sobą ryzyko braku możliwości uczestniczenia w mszy, zwłaszcza gdy uczestniczy się we wspólnym tzw. zorganizowanym wyjeździe. Jeśli jednak włozy się trochę wysiłku to Europa jeszcze okazuje się miejscem zorganizowanym pod względem chrześcijańskiej posługi. Trzeba się jednak przygotować na niespodzianki, nowinki, a niekiedy irytujące odmienności (zboczenia?) w przebiegu liturgii, szczególnie w miejscach znanych z awangardowych przedsięwzięć, a do takich należy katedra św. Szczepana w Wiedniu (nabożeństwo dla pederastów, bluźniercze wystawy w muzeum katedralnym itp.).
Ale sobotnia, południowa Msza św. 3. maja była do przeżycia, jako tradycjonalista znalazłem sporo mankamentów, ale trudno ukryć, że znalazły się punkty jasne.
Mszę sprawowano w intencji ofiarodawców i dobroczyńców katedry i przewodniczył sam proboszcz. Sprawiał wrażenie osoby niewierzącej (po odpowiednio długiej praktyce zaczyna się to wyczuwać), przejawia się to czasami w przywiązaniu do gestów z zaniedbaniem znaków. Wejście było procesyjne i idący z tyłu proboszcz kłaniał się "damom i młodzieży". Następnie długo przemawiał tłumacząc po co się spotkaliśmy i co poruszającego przeczytał w dzisiejszej gazecie (sic!). Zwyczajem, który wprowadziła moja żona, a w odróżnieniu od pozostałych wiernych,rezygnujemy z postawy stojącej i siadamy, gdy kapłan zaczyna zbyt długo mówić od siebie. Następnie długo okadzał ołtarz, krzyż i paschał w sposób, który sugerował obrzęd przepędzania złego ducha,a nie wznoszenia modlitwy do Boga. Sięgał kadzielnicą, gdzieś pod spód ołtarza wnikliwe obserując czy wszystkie zakamarki zostały odymione. Kazanie miało wymiar społeczno (utrzymanie katedry) - transcendentny (śmierć dobroczyńców). Część eucharystyczna zgodnie z novus ordo, jak w koncelebrze chyba z ośmiu kapłanów. Potem na wyjście cały orszak stał przed ołtarzem do wybrzmienia dwóch zwrotek końcowej pieśni. Moment, który zawsze wzrusza gdy kapłan ze swoim ludem stoi przed Bogiem. Dla mnie najoczywistszy dowód za postawą versus Dei. W bardzo uroczystych momentach śpiewu Boże coś Polskę na koniec Mszy Św. taką orientację, pewnie podświadomie, wybierają kapłani. Komunia św. co już na zachodzie zdumiewa przyjmowana była z rąk kapłanów, przeważnie na klęcząco (przy balaskach!) i przeważnie do ust.
Społeczeństwo informatyczne zobowiązuje, więc na ławkach rozłożono teksty sprawowanej mszy św. zwłaszcza że części stałe były śpiewane przez chór i solistów i grane przez orkiestrę kameralną, co telewizja transmitowała na rozmieszone wzdłuż naw ekrany. Oprawa mszy nawiązywała do tzw. mszy niemieckich z XVIII w. gdy wprowadzano język narodowy do liturgii, zatem tekst odpowiednio zrytmizowany włącznie z Credo i Gloria odbiegał od współczesnych tekstów liturgicznych, sądzę że teologicznie nie był poprawny. Autorem muzyki był Haydn, ale Michał.Krzyż wnosił i kadzidło czynił długowłosy osobnik, a przykre jest że nawet po usłyszeniu pierwszego czytania nie uzyskałem pewności co do jego płci. Było to tym przykrzejsze, że pod katedrą odbywał się właśnie jakiś festym propagujący transseksualistów i ideologię transgender. Nie wiem dokładnie o co im chodzi, coś chcą mieszać i plątać, tym niemniej to uczucie zmieszania udzieliło się mi gdy ów osobnik plątał się przy ołtarzu. Co do akolitów to problemów nie miałem, były to z pewnością kobiety.
Cała ceremonia odbywała się przy udostępnionej do zwiedzania katedrze przy nieustannym, choć niezbyt głośnym szumie ludzkich głosów zza krat stojących przy pierwszym rzędzie filarów. Zresztą każdy zdeterminowany turysta mógł wejść deklarując się jako uczestnik mszy. Żydzi oraz muzułmanie lepiej strzegą swoich świętości, choć mogą ledwie pomarzyć o obecności Boga na ołtarzu.

Brak komentarzy: