poniedziałek, 15 września 2008

Trochę zdjęć

1. Królik w Święto Narodzenia Matki Bożej w Różancie - sanktuarium maryjnym Serbów łużyckich. W tym roku kazanie głosił bezbłędnie w języku górnołużyckim x. Dawidowski - Polak.
2. Szwajcaria saksońska. Odrobina przygody dla wygodnych.
3. Zasada buduje wyciąg narciarski na Stóg Izerski.
4. Austrio, Austrio! Wygnałaś swego prawowitego władcę na daleką Maderę. Błogosławionemu Karolowi Habsburgowi jest tam dobrze.
5. Jeden z kościołów w Brukseli. Tyłem do Najśiętszego Sakramentu.




wtorek, 22 lipca 2008

Egen o służbie zdrowia

Namiętny ton polemiki pani min. Kopacz (Rzeczpospolita 16-07-2008 "Służba zdrowia bez rewolucji") utrudnia odniesienie się do treści, gdyż ma się ochotę pójść na skróty i wykpić formę. Z kolei całkowite pominięcie formy wystąpienia zuboży interpretację części merytorycznej, gdyż oprócz podstawowego przekazu w artykule dają się odczytać pewne nieświadome treści widoczne właśnie w formie. I chociaż niektórzy politycy PO odnoszą się do artykułu z zażenowaniem i próbują go bagatelizować to warto trochę się nad nim skupić, gdyż ma jedną bardzo ważną i unikalną cechę - wydaje się być szczery.

Pani minister posługuje się szeregiem twierdzeń w swoim przekonaniu oczywistych, które powracają w debacie o służbie zdrowia, ale których prawdziwość nie jest pewna. Np. twierdzenie, że Polacy postrzegają system publicznej opieki zdrowotnej jako niewydolny, nieefektywny, nieprzyjazny pacjentom, biurokratyczny, niejasny, sprzyjający patologiom jest raczej obrazem systemu z mediów niż z doświadczeń Polaków. Ci którzy porównują nasz system z zagranicznymi bardziej niuansują swoje oceny, a parametr zaufania do służby zdrowia ciągle jest bardzo duży mimo negatywnych doniesień medialnych. Wydaje się, że tak negatywna ocena ma tworzyć klimat do drastycznych, rewolucyjnych (wbrew tytułowi) rozwiązań, jak również przejaskrawiać mankamenty systemu tworząc dobry wyjściowy punkt do oceny wprowadzanych zmian. Centralizacja płatnika przeprowadzona przez min. Łapińskiego skwitowana została jako reforma wprowadzająca zamęt, gdy tymczasem pozostał po niej jednolity system kontraktowania i wyeliminowane zostały powodujące chaos eksperymenty jak ten o nie limitowaniu świadczeń z Dolnośląskiej Kasy Chorych. Dyskredytowanie spółek użyteczności publicznej, które nie zafunkcjonowały w praktyce może być co najwyżej opinią pani minister, a nie twierdzeniem. Uwagi pani minister na temat ustawy o ratownictwie i ustawy o nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych dotyczącej kosztów leczenia ofiar wypadków nie wychodzą merytorycznie poza specyfikę walki propagandowej i właściwego dla niej języka. Dla sprawiedliwości dodać trzeba, że wystąpienie panów Balickiego, Dorna i Religi również nie ustrzegło się tez arbitralnych, jak ta "że samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej jako dominująca forma organizacyjno-prawna ZOZ zbankrutowały i są nie do obrony". Jeśli ktoś umiera z braku jedzenia, to nie świadczy to o jego słabym organizmie, tylko o braku jedzenia. W systemie ochrony zdrowia, jak wskazują na to porównania z innymi krajami, brakuje środków finansowych, dlatego zakłady opieki zdrowotnej popadają w zadłużenie. Dlaczego nie miałoby to dotknąć szpitalnych spółek? Słychać o takich, które nie bilansują się po ostatnich podwyżkach pensji dla pracowników.
Pani minister zadaje sobie wiele trudu, aby przekonać nas, że zmiany właścicielskie, które z takim nakładem sił i forteli rząd PO zamierza przeprowadzić mają znaczenie drugoplanowe. Sztandarowy pomysł Platformy Obywatelskiej został zbagatelizowany ustami ministra, który napisał: „wcale nie struktura własnościowa zakładu opieki zdrowotnej jest najważniejsza”. Należy jednak sądzić, że przynajmniej dla premiera przekształcenie szpitali w spółki jest kluczowym elementem reformy służby zdrowia. Mało jest prawdopodobne, aby pani minister o tym nie wiedziała, więc jej wypowiedź ma tylko uspokoić oponentów. Jako kluczowy element przekształcenia zgłasza pani minister reformę ubezpieczenia zdrowotnego, a właściwie złamanie monopolu NFZ. Sytuację taką mieliśmy na początku reformy, ale ze względu na krótki okres funkcjonowania kas chorych i wyjątkowo niskie nakłady na ochronę zdrowia (dopiero później składka zaczęła rosnąć) brak dostatecznej perspektywy do oceny efektywności systemu podzielonego płatnika. Proponować jednak należy wstrzemięźliwość w euforii, gdyż doświadczenia Słowacji, czy też Niemiec nie są jednoznaczne. Postuluje się podział funduszu, ponieważ wyzwoli to mechanizmy konkurencji i większej efektywności, a równocześnie środowiska związane z PO forsują łączenie szpitali, ponieważ poprawi to ich sprawność i zmniejszy koszty zarządzania. Równie dobrze może być odwrotnie. Jak twierdzi prof. Gregg Bloche, doradca Baracka Obamy ds. zdrowia "Ogromna ilość doświadczeń z krajów OECD pokazuje, że konsolidacja placówek zdrowotnych i podział publicznego płatnika powoduje eksplozję kosztów". Może zanim pani minister wypowie się kategorycznie jej doradcy sprawdzą owe doświadczenia krajów OECD. Niestety podział płatnika tj. NFZ będzie jak podział kostki cukru wrzuconej do herbaty. Niczego nie poprawi, a może nawet cukier się rozsypie na boki.
Min. Kopacz wypowiada się z aprobatą o szpitalach prywatnych. Faktem jest, że szpitale przekształcone w spółki zyskują wizualnie. Pani w recepcji jest miła, wykładzina jest kolorowa, a na salach chorych wisi telewizor na żetony. Ale te zewnętrzne przejawy poprawy nie powinny zmylić Pani Minister. Nowy właściciel chce jak najwięcej swoich usług sprzedawać, więc pierwszym krokiem po utworzeniu spółki jest tzw. face lifting. Czasami spektakularnie dokona się zakupu jakiegoś urządzenia medycznego i ogłosi to w mediach. A chodzi jedynie o to, że spółka utworzy zakład opieki zdrowotnej, który jest niepubliczny, to znaczy może pobierać pieniądze, a to niestety znaczy, że pobiera pieniądze za co tylko może, i w konsekwencji tworzy mechanizmy, aby sprawnie pobierać pieniądze poza kontraktem. W tej sytuacji gołosłownie brzmi twierdzenie, że państwo cokolwiek zagwarantuje polskiemu pacjentowi.
Tekst Pani minister warto zobaczyć jako ilustrację kryzysu kompetencyjnego, koncepcyjnego i decyzyjnego w odniesieniu do problemów ochrony zdrowia. Można sądzić, że wystąpienie Pani Minister, z którego przebija niepewność co do własnej pozycji w rządzie, skierowane jest do premiera Tuska i członków Platformy. Inaczej trudno zrozumieć pretensję do panów Balickiego, Dorna i Religi zawartą w słowach: „Projektują jednak coś więcej: samospełniającą się przepowiednię, mając nadzieję, że w pewnej chwili rząd naprawdę uwierzy, iż naprawa systemu ochrony zdrowia składa się z nieprzemyślanych i chaotycznych kroków i odstąpi od reformy”. Również przekonywanie, że projekt Platformy Obywatelskiej „to plan spójny i logiczny, który zapewni satysfakcję polskiemu pacjentowi” sprawia wrażenie raczej propagandy kierowanej do własnych szeregów niż przekonującego argumentu w debacie społecznej. Samorządy wojewódzkie i powiatowe nie szykują się do przekształcania szpitali w spółki. Wygląda na to, że nie traktują poważnie nowego zadania ustawowego. Może przekazano im wiadomość, że chodzi wyłącznie o rozgrywkę z prezydentem, który zawetuje ustawę i zostanie obarczony odpowiedzialnością za porażkę reformy. Zapomniano tylko poinformować min. Kopacz.

Na koniec trzeba wspomnieć o rzeczach do których min. Kopacz się nie odniosła. Nie wspomniała o konieczności radykalnego zwiększenia środków w systemie. Nie wyjaśniła przyczyny opóźnień w harmonogramie reformy, jak również niespodziewanych, a radykalnych zmian koncepcji. Nie zauważyła wstrzemięźliwego stanowiska środowisk medycznych wobec projektów. Nie nawiązała do ustaleń białego szczytu, tym samym obnażyła jego doraźny i propagandowy charakter.
Naprawa ochrony zdrowia jest wspólną sprawą wszystkich sił politycznych, ale min. Kopacz nie wypada przekonująco w roli lidera tych zmian.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Radość przed telewizorem

Wbrew zaleceniom psychologów sugerujących aktywne, a wręcz dyskursywne oglądanie telewizji mój bierny sposób patrzenia leniwie pobudza aksony i dendryty w kresomózgowiu, o ośrodkach emocji nie wspominając. Tym bardziej zdziwił mnie samego spontaniczny przejaw radości na widok papieża Benedykta XVI rozdającego Komunię przy klęczniku i do ust. A stało się to w Boże Ciało, Roku Pańskiego 2008, pod bazyliką Santa Maria Maggiore, po procesji ulicą Merulana, procesji w trakcie której Najświętszy Sakrament był wprawdzie wieziony, ale całą drogę klęczał przed nim Nasz Papież.
Mój amatorski sprzeciw wobec przejawów modernizmu w Kościele, oparty raczej o intuicję niż o studia, spowodował przeoczenie jeszcze innej doniosłej zmiany powrotnej. Śledzona przeze mnie w EWTN Msza Św. odprawiana była przez samego papieża, bez narzucającej się (modernistom) w takim dniu koncelebry. Fakt ten dostrzeżony na forach internetowych, hucznie świętowany i komentowany z radosnym podnieceniem nie stałby się może tematem wpisu, ale połączył się on płynnie ze wspomnieniem z ostatniego wydania Ossevatore Romano. (Teraz sobie uświadomiłem, że to przecież nie przypadek, że ten wpis tam się znalazł). Pisze ks. prałat K. Krajewski :
Wspominam ostatnią procesję Bo-
żego Ciała, której przewodniczył Jan
Paweł II, a właściwie tylko jeden z
momentów tej celebracji.
Papież już nie chodził. Wraz z
abpem Marinim pomogliśmy Ojcu
Świętemu zająć miejsce na platfor-
mie specjalnie przygotowanego sa-
mochodu. Na klęczniku, w monstran-
cji, znajdował się Najświętszy Sa-
krament. Ruszyliśmy ulicą Merulana
w kierunku bazyliki Matki Boskiej
Większej. W pewnym momencie Pa-
pież opuścił rękę i dał znak, by się
zbliżyć. Powiedział po polsku:
chciałbym uklęknąć. Byłem tak za-
skoczony tą prośbą, że zupełnie nie
wiedziałem, co odpowiedzieć. Zda-
wałem sobie sprawę, że jest to fi-
zycznie niemożliwe. Z wielką deli-
katnością i drżącym głosem mówi-
łem, że samochód bardzo trzęsie i
będzie trudno uklęknąć. W odpowie-
dzi usłyszałem dobrze mi znane:
hm... Jednak kiedy byliśmy na wyso-
kości Uniwersytetu Antonianum, Pa-
pież powtórzył jeszcze raz: chcę
uklęknąć. Nieśmiało i z wielką trud-
nością powiedziałem, że lepiej jesz-
cze trochę poczekać, że może jak
będziemy bliżej bazyliki. I znów po-
jawiło się znajome: hm...
Ojciec Święty zwracał się na ogół
do abpa Mariniego, byłem więc tym
bardziej zaskoczony, że do mnie
kierował tę prośbę. Kiedy byliśmy
już na wysokości kościoła redempto-
rystów, powiedział stanowczo i głoś-
no, tak by zrozumiał nawet ksiądz z
miasta Łodzi: tu jest Chrystus! Pro-
szę! Nie odważyłem się już sprzeci-
wić. Abp Marini domyślił się, o co
chodzi. Znał przecież Papieża od
ponad 20. lat. Spojrzeliśmy na sie-
bie i bez słowa zaczęliśmy pomagać
Ojcu Świętemu uklęknąć. Z wielkim
trudem oburącz trzymał się klęczni-
ka, na którym stała monstrancja.
Trwało to tylko kilkanaście sekund,
choć wydawało mi się, że cały wiek.
Musiał natychmiast z powrotem
usiąść, bo kolana nie były już w sta-
nie utrzymać ciała w pokornym skło-
nie. Ojciec Święty był w stroju litur-
gicznym, w długiej kapie, co było
dodatkowym utrudnieniem zarów-
no dla Papieża, jak i dla nas.
Uczestniczyliśmy z mistrzem cele-
bracji papieskich w wielkim świa-
dectwie wiary. Choć ciało było już
słabe, a cierpienie nie do zniesie-
nia, to jednak wiara pozostawała sil-
na i zawsze gotowa do składania
świadectwa. Na nic perswazje, że
taki gest jest już niemożliwy i nawet
ryzykowny. Kiedy jest się przed Bo-
giem, trzeba zawsze być pokornym.
I nawet kiedy ciało odmawia już po-
słuszeństwa, powinno razem z ser-
cem taką właśnie postawę wyrażać.
OR 4/2008
Ps. Nie tylko abp Marini znał papieża, widać, że Ojciec Święty również znał abp Mariniego.

sobota, 17 maja 2008

Ochrona zdrowia jako maczuga

Namnożyło się nam treści medialnych z dziedziny zdrowia publicznego. Takim turbowyzwalaczem stało się doniesienie Rzepy o przymusowych spółkach w szpitalach. Raz, gdyż opisało zawsze ekscytujący opinię publiczną temat prywatyzacji co potocznie i częściowo słusznie rozumiane jest jako rozdawanie za darmo majątku wspólnego znajomym i krewnym, dwa podważyło wiarygodność PO. Platforma odżegnywała się od prywatyzacji szpitali po aferze z Sawicką, a jeszcze tydzień wcześniej wspierała łagodny, nieprzymusowy sposób przekształceń.
W toku faktów (tych niewiele), argumentów i komentarzy różne strony jedną rzecz wstydliwie skrywały. Że ochrona zdrowia jest środkiem, a najwyżej etapem pośrednim do podstawowego celu jakim jest objęcie lub utrzymanie władzy.
Zweryfikujmy tę tezę.
Zaczynając od rozważań najdalej idących.
Platforma nie wie jaki model ochrony zdrowia należy realizować. Zmiany koncepcji w istotnych punktach zgłaszane przez rząd i niezależnie przez premiera stają się męczące nawet dla samych polityków Platformy, którzy co tydzień bronią innych koncepcji, a nie mają pewności co jeszcze strzeli Donkowi do głowy. Stałymi punktami stają się diagnozy przewijające się przez wszystkie programy PO jeszcze od czasów Rokity po pierwsze nieszczelność systemu, po drugie źli menadżerowie. Zatem nie chodzi o naprawę systemu.
Wariant bliżej idący.
Platforma porzuca naprawę systemu ochrony zdrowia, buduje jedynie propagandę, że dysponuje wolą, pomysłami i narzędziami do naprawy systemu. Porzucenie wiąże się ze świadomością ogromu zaniedbań, konieczności dużych mało popularnych wyrzeczeń społecznych i rezygnacji z innych projektów na które zabraknie środków, gdy zdrowie uczyni się priorytetem. Jest to interpretacja korzystna dla polityków PO. Równie dobrze przyczyną zaniechań może być błędna diagnoza, głupota, czy lenistwo. Konieczne byłoby zatem rozważenie, czy zgłaszanie prywatyzacji i jej forsowanie, to wynik kalkulacji spin doktorów, że pacjenci są tak zmęczeni niedomaganiem systemu iż zaakceptują jakiekolwiek zmiany, a kumple premiera ukręcą lody, czy też mamy do czynienia z polityką jeszcze bardziej krótkowzroczną tj. taktyczną rozgrywką z prezydentem.
Niezadowoleni pacjenci oczekują zmian, reformatorzy z PO podrzucają projekt (wprawdzie społecznie kontrowersyjny, ale kto o tym będzie pamiętał, gdy nie wejdzie w życie), i na końcu legislacji prezydent wetujący prywatyzację, ale w opinii publicznej blokujący zmiany w ochronie zdrowia. Oto cały zamysł.
Niestety reakcja PiS jest lustrzanym odbiciem postępowania Platformy.
Biały szczyt pisowski nie był zgłoszeniem kompletnego programu przekształceń (podobno pracuje nad tym poseł Hoc, a to umysł analityczny i podobnie jak umysł posła Piechy niezdolny do syntezy). Spotkanie warszawskie nie było nawet bojem o rolę PiS w ważnym społecznym obszarze. Było po prostu odpowiedzią na wystawianie prezydenta i przygotowaniem do prezydenckiego veta, choć w kuluarach mówiło się o skierowaniu projektów do trybunału.
Rozgrywka trwa, a pacjenci umierają.

niedziela, 4 maja 2008

Msza w wiedeńskiej katedrze

3 maja na obczyźnie niesie ze sobą ryzyko braku możliwości uczestniczenia w mszy, zwłaszcza gdy uczestniczy się we wspólnym tzw. zorganizowanym wyjeździe. Jeśli jednak włozy się trochę wysiłku to Europa jeszcze okazuje się miejscem zorganizowanym pod względem chrześcijańskiej posługi. Trzeba się jednak przygotować na niespodzianki, nowinki, a niekiedy irytujące odmienności (zboczenia?) w przebiegu liturgii, szczególnie w miejscach znanych z awangardowych przedsięwzięć, a do takich należy katedra św. Szczepana w Wiedniu (nabożeństwo dla pederastów, bluźniercze wystawy w muzeum katedralnym itp.).
Ale sobotnia, południowa Msza św. 3. maja była do przeżycia, jako tradycjonalista znalazłem sporo mankamentów, ale trudno ukryć, że znalazły się punkty jasne.
Mszę sprawowano w intencji ofiarodawców i dobroczyńców katedry i przewodniczył sam proboszcz. Sprawiał wrażenie osoby niewierzącej (po odpowiednio długiej praktyce zaczyna się to wyczuwać), przejawia się to czasami w przywiązaniu do gestów z zaniedbaniem znaków. Wejście było procesyjne i idący z tyłu proboszcz kłaniał się "damom i młodzieży". Następnie długo przemawiał tłumacząc po co się spotkaliśmy i co poruszającego przeczytał w dzisiejszej gazecie (sic!). Zwyczajem, który wprowadziła moja żona, a w odróżnieniu od pozostałych wiernych,rezygnujemy z postawy stojącej i siadamy, gdy kapłan zaczyna zbyt długo mówić od siebie. Następnie długo okadzał ołtarz, krzyż i paschał w sposób, który sugerował obrzęd przepędzania złego ducha,a nie wznoszenia modlitwy do Boga. Sięgał kadzielnicą, gdzieś pod spód ołtarza wnikliwe obserując czy wszystkie zakamarki zostały odymione. Kazanie miało wymiar społeczno (utrzymanie katedry) - transcendentny (śmierć dobroczyńców). Część eucharystyczna zgodnie z novus ordo, jak w koncelebrze chyba z ośmiu kapłanów. Potem na wyjście cały orszak stał przed ołtarzem do wybrzmienia dwóch zwrotek końcowej pieśni. Moment, który zawsze wzrusza gdy kapłan ze swoim ludem stoi przed Bogiem. Dla mnie najoczywistszy dowód za postawą versus Dei. W bardzo uroczystych momentach śpiewu Boże coś Polskę na koniec Mszy Św. taką orientację, pewnie podświadomie, wybierają kapłani. Komunia św. co już na zachodzie zdumiewa przyjmowana była z rąk kapłanów, przeważnie na klęcząco (przy balaskach!) i przeważnie do ust.
Społeczeństwo informatyczne zobowiązuje, więc na ławkach rozłożono teksty sprawowanej mszy św. zwłaszcza że części stałe były śpiewane przez chór i solistów i grane przez orkiestrę kameralną, co telewizja transmitowała na rozmieszone wzdłuż naw ekrany. Oprawa mszy nawiązywała do tzw. mszy niemieckich z XVIII w. gdy wprowadzano język narodowy do liturgii, zatem tekst odpowiednio zrytmizowany włącznie z Credo i Gloria odbiegał od współczesnych tekstów liturgicznych, sądzę że teologicznie nie był poprawny. Autorem muzyki był Haydn, ale Michał.Krzyż wnosił i kadzidło czynił długowłosy osobnik, a przykre jest że nawet po usłyszeniu pierwszego czytania nie uzyskałem pewności co do jego płci. Było to tym przykrzejsze, że pod katedrą odbywał się właśnie jakiś festym propagujący transseksualistów i ideologię transgender. Nie wiem dokładnie o co im chodzi, coś chcą mieszać i plątać, tym niemniej to uczucie zmieszania udzieliło się mi gdy ów osobnik plątał się przy ołtarzu. Co do akolitów to problemów nie miałem, były to z pewnością kobiety.
Cała ceremonia odbywała się przy udostępnionej do zwiedzania katedrze przy nieustannym, choć niezbyt głośnym szumie ludzkich głosów zza krat stojących przy pierwszym rzędzie filarów. Zresztą każdy zdeterminowany turysta mógł wejść deklarując się jako uczestnik mszy. Żydzi oraz muzułmanie lepiej strzegą swoich świętości, choć mogą ledwie pomarzyć o obecności Boga na ołtarzu.

Odsiecz wiedeńska

Wprowadzenie jest konieczne inaczej padnie zarzut, żem sobie winien.
Dość niespodzianie, w tzw. długim wekendzie pojawiła się możliwość wyjazdu na wycieczkę do Wiednia. Zaabsorbowany innymi sprawami przygotowywałem się w przeddzień szukając informacji i planów w internecie. Kolega zaoferował mi przewodnik z serii dodawanej do "WYborczej". I w ten to właśnie sposób dostałem do ręki publikację, z którą zwiedzałem Wiedeń. A zwiedziwszy w ostatnim dniu Kahlenberg zwątpiłem we wszystkie wcześniejsze opisy. Niech przemówią zapisy:
"Był rok 1683. Kara Mustafa miał pod wodzą armię w sile 200 tys.,a 15-tysięczne oddziały hrabiego Rudigera von Starhemberga okazały się zbyt wątłe, by ocalić obrzeża miasta od zniszczenia. Dopiero heroiczna interwencja księcia Eugeniusza Sabaudzkiego zmusiła armie otomańskie do wycofania się. Za lojalną służbę został on sowicie wynagrodzony(...)".
Chwytamy się jeszcze nadziei przy opisie Kahlenbergu "Ci, którzy dysponują większą ilością czasu, nie pożałują wspinaczki na samo wzgórze, z którego można nacieszyć oczy wspaniałym, panoramicznym widokiem Wiednia i okolic. (...) Godny uwagi jest także Josefkirche, na którego ścianach wiszą obrazy przedstawiające oblężenie tureckie z 1683 r.".
Nie dziwi zatem desperackie i pełne emocji oprowadzanie ks. Smolińskiego. Tylko, że trafia on do Polaków (same polskie autobusy), których przekonywać nie trzeba.
Ksiądz Chrostowski twierdzący, że GazWYb jest w treści i formie żydowska mógłby znaleźć kolejne potwierdzenie swojej tezy. Ale jeśli ktoś świadomie kłamie przeciw odsieczy wiedeńskiej , to spoczywa na nas obowiązek przynajmniej refleksji, jeśli nie polemiki i działań, dlaczego akurat to wydarzenie postanowiono wyrzucić z historii. Czy to idący przez wieki uraz cesarza, którzy musiał być ratowany z opresji, czy to, lobby homoseksualne propaguje podejrzewanego o te skłonności Eugeniusza Sabaudzkiego, czy to niechęć do Polski i Polaków, czy mechanizm obronny pismaków, którym honorowy monarcha psuje obraz cynicznej polityki, czy może w końcu, co mnie najbardziej przekonuje, kolejny przejaw Kłamstwa, zaciekłej i podstępnej walki z chrześcijaństwem w owym czasie zjednoczonym przez Jana III SObieskiego i tryumfującym.
Królu Janie, nie martw się, że nie masz pomnika w Wiedniu. Hołd złożony przez tych malutkich ludków tylko by Ci uchybiał.

wtorek, 29 kwietnia 2008

Nowi rycerze

W ostatnią sobotę przeżyliśmy obfitość uroczystości religijnych dużej rangi. W Gdańsku odbywał się ingres arcybiskupa Głodzia, przyznać należy, że ABp Gocłowski podwójnie nie pokazał klasy. Raz gdy w sposób nie znamionujący godności składał donos na swojego następcę i tolerował podobne praktyki ze strony innych (kuriozalny występ w TVN i milczenie w obliczu służalczych hołdów) i drugi raz, gdy zorientowawszy się w porażce skwapliwie polecał nowego gospodarza, który w końcu zdecyduje o losie i kwaterze abp seniora. W Poznaniu uroczystości ku czci św. Wojciecha, słusznie zauważone przez media. Może najmniej dostrzeżone były częstochowskie uroczystości Zakonu Bożego Grobu z doroczną inwestyturą nowych rycerzy odbywające się w kościele św. Wojciecha. Podtrzymano kilkuletnią praktykę przyjmowania ok. dwudziestu nowych członków. W tym roku były to trzy damy, sześciu duchownych, dwunastu kawalerów. Obrzęd czuwania, w piątek prowadził bp Wątroba, a samo przyjęcie bp Piotr Skucha, konfrater zakonu, prowadzący i wcześniejsze inwestytury.
ELitarny charakter zakonu utrzymywany przez wysokie kryteria przyjęcia, przede wszystkim świadectwo życia weryfikowane opinią proboszcza, biskupa i prymasa, szczegółowym życiorysem i w końcu osobistą zgodą Wielkiego Mistrza zakonu kard. Foleya wchodzi w dysonans z pragmatycznym zadaniem jakim jest pomoc materialna chrześcijanom w Ziemi Świętej. Obecne przeciętne zobowiązanie członka zakonu w wysokości ok 100 Euro rocznie to kropla w morzu wołających potrzeb, zwiększonych zwłaszcza w ostatnim czasie co podkreślał w dramatycznym wezwaniu Zwierzchnik prof. Wojtczak.
Świetna organizacja uroczystości uwzględniała również świeckie potrzeby duchowe, chociaż nie wszystkim przypadł do gustu I kwartet smyczkowy M. Góreckiego. Ale wykonawcy z kwartetu Quadro Stationi spisali się wyśmienicie.
Szeroko komentowano brak zgody (przeora Jasnej Góry?) na udział rycerstwa w płaszczach na piątkowym apelu jasnogórskim. Rycerze przegrali z pielgrzymką studentów. Stawili się zatem w komplecie w cywilu stanowiąc sporą grupę wiernych, i nawet wspomnianu o ich obecności, choć wstydliwie i na samym końcu. Zazdrość zakonników bezmieczowych?