sobota, 17 maja 2008

Ochrona zdrowia jako maczuga

Namnożyło się nam treści medialnych z dziedziny zdrowia publicznego. Takim turbowyzwalaczem stało się doniesienie Rzepy o przymusowych spółkach w szpitalach. Raz, gdyż opisało zawsze ekscytujący opinię publiczną temat prywatyzacji co potocznie i częściowo słusznie rozumiane jest jako rozdawanie za darmo majątku wspólnego znajomym i krewnym, dwa podważyło wiarygodność PO. Platforma odżegnywała się od prywatyzacji szpitali po aferze z Sawicką, a jeszcze tydzień wcześniej wspierała łagodny, nieprzymusowy sposób przekształceń.
W toku faktów (tych niewiele), argumentów i komentarzy różne strony jedną rzecz wstydliwie skrywały. Że ochrona zdrowia jest środkiem, a najwyżej etapem pośrednim do podstawowego celu jakim jest objęcie lub utrzymanie władzy.
Zweryfikujmy tę tezę.
Zaczynając od rozważań najdalej idących.
Platforma nie wie jaki model ochrony zdrowia należy realizować. Zmiany koncepcji w istotnych punktach zgłaszane przez rząd i niezależnie przez premiera stają się męczące nawet dla samych polityków Platformy, którzy co tydzień bronią innych koncepcji, a nie mają pewności co jeszcze strzeli Donkowi do głowy. Stałymi punktami stają się diagnozy przewijające się przez wszystkie programy PO jeszcze od czasów Rokity po pierwsze nieszczelność systemu, po drugie źli menadżerowie. Zatem nie chodzi o naprawę systemu.
Wariant bliżej idący.
Platforma porzuca naprawę systemu ochrony zdrowia, buduje jedynie propagandę, że dysponuje wolą, pomysłami i narzędziami do naprawy systemu. Porzucenie wiąże się ze świadomością ogromu zaniedbań, konieczności dużych mało popularnych wyrzeczeń społecznych i rezygnacji z innych projektów na które zabraknie środków, gdy zdrowie uczyni się priorytetem. Jest to interpretacja korzystna dla polityków PO. Równie dobrze przyczyną zaniechań może być błędna diagnoza, głupota, czy lenistwo. Konieczne byłoby zatem rozważenie, czy zgłaszanie prywatyzacji i jej forsowanie, to wynik kalkulacji spin doktorów, że pacjenci są tak zmęczeni niedomaganiem systemu iż zaakceptują jakiekolwiek zmiany, a kumple premiera ukręcą lody, czy też mamy do czynienia z polityką jeszcze bardziej krótkowzroczną tj. taktyczną rozgrywką z prezydentem.
Niezadowoleni pacjenci oczekują zmian, reformatorzy z PO podrzucają projekt (wprawdzie społecznie kontrowersyjny, ale kto o tym będzie pamiętał, gdy nie wejdzie w życie), i na końcu legislacji prezydent wetujący prywatyzację, ale w opinii publicznej blokujący zmiany w ochronie zdrowia. Oto cały zamysł.
Niestety reakcja PiS jest lustrzanym odbiciem postępowania Platformy.
Biały szczyt pisowski nie był zgłoszeniem kompletnego programu przekształceń (podobno pracuje nad tym poseł Hoc, a to umysł analityczny i podobnie jak umysł posła Piechy niezdolny do syntezy). Spotkanie warszawskie nie było nawet bojem o rolę PiS w ważnym społecznym obszarze. Było po prostu odpowiedzią na wystawianie prezydenta i przygotowaniem do prezydenckiego veta, choć w kuluarach mówiło się o skierowaniu projektów do trybunału.
Rozgrywka trwa, a pacjenci umierają.

niedziela, 4 maja 2008

Msza w wiedeńskiej katedrze

3 maja na obczyźnie niesie ze sobą ryzyko braku możliwości uczestniczenia w mszy, zwłaszcza gdy uczestniczy się we wspólnym tzw. zorganizowanym wyjeździe. Jeśli jednak włozy się trochę wysiłku to Europa jeszcze okazuje się miejscem zorganizowanym pod względem chrześcijańskiej posługi. Trzeba się jednak przygotować na niespodzianki, nowinki, a niekiedy irytujące odmienności (zboczenia?) w przebiegu liturgii, szczególnie w miejscach znanych z awangardowych przedsięwzięć, a do takich należy katedra św. Szczepana w Wiedniu (nabożeństwo dla pederastów, bluźniercze wystawy w muzeum katedralnym itp.).
Ale sobotnia, południowa Msza św. 3. maja była do przeżycia, jako tradycjonalista znalazłem sporo mankamentów, ale trudno ukryć, że znalazły się punkty jasne.
Mszę sprawowano w intencji ofiarodawców i dobroczyńców katedry i przewodniczył sam proboszcz. Sprawiał wrażenie osoby niewierzącej (po odpowiednio długiej praktyce zaczyna się to wyczuwać), przejawia się to czasami w przywiązaniu do gestów z zaniedbaniem znaków. Wejście było procesyjne i idący z tyłu proboszcz kłaniał się "damom i młodzieży". Następnie długo przemawiał tłumacząc po co się spotkaliśmy i co poruszającego przeczytał w dzisiejszej gazecie (sic!). Zwyczajem, który wprowadziła moja żona, a w odróżnieniu od pozostałych wiernych,rezygnujemy z postawy stojącej i siadamy, gdy kapłan zaczyna zbyt długo mówić od siebie. Następnie długo okadzał ołtarz, krzyż i paschał w sposób, który sugerował obrzęd przepędzania złego ducha,a nie wznoszenia modlitwy do Boga. Sięgał kadzielnicą, gdzieś pod spód ołtarza wnikliwe obserując czy wszystkie zakamarki zostały odymione. Kazanie miało wymiar społeczno (utrzymanie katedry) - transcendentny (śmierć dobroczyńców). Część eucharystyczna zgodnie z novus ordo, jak w koncelebrze chyba z ośmiu kapłanów. Potem na wyjście cały orszak stał przed ołtarzem do wybrzmienia dwóch zwrotek końcowej pieśni. Moment, który zawsze wzrusza gdy kapłan ze swoim ludem stoi przed Bogiem. Dla mnie najoczywistszy dowód za postawą versus Dei. W bardzo uroczystych momentach śpiewu Boże coś Polskę na koniec Mszy Św. taką orientację, pewnie podświadomie, wybierają kapłani. Komunia św. co już na zachodzie zdumiewa przyjmowana była z rąk kapłanów, przeważnie na klęcząco (przy balaskach!) i przeważnie do ust.
Społeczeństwo informatyczne zobowiązuje, więc na ławkach rozłożono teksty sprawowanej mszy św. zwłaszcza że części stałe były śpiewane przez chór i solistów i grane przez orkiestrę kameralną, co telewizja transmitowała na rozmieszone wzdłuż naw ekrany. Oprawa mszy nawiązywała do tzw. mszy niemieckich z XVIII w. gdy wprowadzano język narodowy do liturgii, zatem tekst odpowiednio zrytmizowany włącznie z Credo i Gloria odbiegał od współczesnych tekstów liturgicznych, sądzę że teologicznie nie był poprawny. Autorem muzyki był Haydn, ale Michał.Krzyż wnosił i kadzidło czynił długowłosy osobnik, a przykre jest że nawet po usłyszeniu pierwszego czytania nie uzyskałem pewności co do jego płci. Było to tym przykrzejsze, że pod katedrą odbywał się właśnie jakiś festym propagujący transseksualistów i ideologię transgender. Nie wiem dokładnie o co im chodzi, coś chcą mieszać i plątać, tym niemniej to uczucie zmieszania udzieliło się mi gdy ów osobnik plątał się przy ołtarzu. Co do akolitów to problemów nie miałem, były to z pewnością kobiety.
Cała ceremonia odbywała się przy udostępnionej do zwiedzania katedrze przy nieustannym, choć niezbyt głośnym szumie ludzkich głosów zza krat stojących przy pierwszym rzędzie filarów. Zresztą każdy zdeterminowany turysta mógł wejść deklarując się jako uczestnik mszy. Żydzi oraz muzułmanie lepiej strzegą swoich świętości, choć mogą ledwie pomarzyć o obecności Boga na ołtarzu.

Odsiecz wiedeńska

Wprowadzenie jest konieczne inaczej padnie zarzut, żem sobie winien.
Dość niespodzianie, w tzw. długim wekendzie pojawiła się możliwość wyjazdu na wycieczkę do Wiednia. Zaabsorbowany innymi sprawami przygotowywałem się w przeddzień szukając informacji i planów w internecie. Kolega zaoferował mi przewodnik z serii dodawanej do "WYborczej". I w ten to właśnie sposób dostałem do ręki publikację, z którą zwiedzałem Wiedeń. A zwiedziwszy w ostatnim dniu Kahlenberg zwątpiłem we wszystkie wcześniejsze opisy. Niech przemówią zapisy:
"Był rok 1683. Kara Mustafa miał pod wodzą armię w sile 200 tys.,a 15-tysięczne oddziały hrabiego Rudigera von Starhemberga okazały się zbyt wątłe, by ocalić obrzeża miasta od zniszczenia. Dopiero heroiczna interwencja księcia Eugeniusza Sabaudzkiego zmusiła armie otomańskie do wycofania się. Za lojalną służbę został on sowicie wynagrodzony(...)".
Chwytamy się jeszcze nadziei przy opisie Kahlenbergu "Ci, którzy dysponują większą ilością czasu, nie pożałują wspinaczki na samo wzgórze, z którego można nacieszyć oczy wspaniałym, panoramicznym widokiem Wiednia i okolic. (...) Godny uwagi jest także Josefkirche, na którego ścianach wiszą obrazy przedstawiające oblężenie tureckie z 1683 r.".
Nie dziwi zatem desperackie i pełne emocji oprowadzanie ks. Smolińskiego. Tylko, że trafia on do Polaków (same polskie autobusy), których przekonywać nie trzeba.
Ksiądz Chrostowski twierdzący, że GazWYb jest w treści i formie żydowska mógłby znaleźć kolejne potwierdzenie swojej tezy. Ale jeśli ktoś świadomie kłamie przeciw odsieczy wiedeńskiej , to spoczywa na nas obowiązek przynajmniej refleksji, jeśli nie polemiki i działań, dlaczego akurat to wydarzenie postanowiono wyrzucić z historii. Czy to idący przez wieki uraz cesarza, którzy musiał być ratowany z opresji, czy to, lobby homoseksualne propaguje podejrzewanego o te skłonności Eugeniusza Sabaudzkiego, czy to niechęć do Polski i Polaków, czy mechanizm obronny pismaków, którym honorowy monarcha psuje obraz cynicznej polityki, czy może w końcu, co mnie najbardziej przekonuje, kolejny przejaw Kłamstwa, zaciekłej i podstępnej walki z chrześcijaństwem w owym czasie zjednoczonym przez Jana III SObieskiego i tryumfującym.
Królu Janie, nie martw się, że nie masz pomnika w Wiedniu. Hołd złożony przez tych malutkich ludków tylko by Ci uchybiał.