poniedziałek, 2 czerwca 2008

Radość przed telewizorem

Wbrew zaleceniom psychologów sugerujących aktywne, a wręcz dyskursywne oglądanie telewizji mój bierny sposób patrzenia leniwie pobudza aksony i dendryty w kresomózgowiu, o ośrodkach emocji nie wspominając. Tym bardziej zdziwił mnie samego spontaniczny przejaw radości na widok papieża Benedykta XVI rozdającego Komunię przy klęczniku i do ust. A stało się to w Boże Ciało, Roku Pańskiego 2008, pod bazyliką Santa Maria Maggiore, po procesji ulicą Merulana, procesji w trakcie której Najświętszy Sakrament był wprawdzie wieziony, ale całą drogę klęczał przed nim Nasz Papież.
Mój amatorski sprzeciw wobec przejawów modernizmu w Kościele, oparty raczej o intuicję niż o studia, spowodował przeoczenie jeszcze innej doniosłej zmiany powrotnej. Śledzona przeze mnie w EWTN Msza Św. odprawiana była przez samego papieża, bez narzucającej się (modernistom) w takim dniu koncelebry. Fakt ten dostrzeżony na forach internetowych, hucznie świętowany i komentowany z radosnym podnieceniem nie stałby się może tematem wpisu, ale połączył się on płynnie ze wspomnieniem z ostatniego wydania Ossevatore Romano. (Teraz sobie uświadomiłem, że to przecież nie przypadek, że ten wpis tam się znalazł). Pisze ks. prałat K. Krajewski :
Wspominam ostatnią procesję Bo-
żego Ciała, której przewodniczył Jan
Paweł II, a właściwie tylko jeden z
momentów tej celebracji.
Papież już nie chodził. Wraz z
abpem Marinim pomogliśmy Ojcu
Świętemu zająć miejsce na platfor-
mie specjalnie przygotowanego sa-
mochodu. Na klęczniku, w monstran-
cji, znajdował się Najświętszy Sa-
krament. Ruszyliśmy ulicą Merulana
w kierunku bazyliki Matki Boskiej
Większej. W pewnym momencie Pa-
pież opuścił rękę i dał znak, by się
zbliżyć. Powiedział po polsku:
chciałbym uklęknąć. Byłem tak za-
skoczony tą prośbą, że zupełnie nie
wiedziałem, co odpowiedzieć. Zda-
wałem sobie sprawę, że jest to fi-
zycznie niemożliwe. Z wielką deli-
katnością i drżącym głosem mówi-
łem, że samochód bardzo trzęsie i
będzie trudno uklęknąć. W odpowie-
dzi usłyszałem dobrze mi znane:
hm... Jednak kiedy byliśmy na wyso-
kości Uniwersytetu Antonianum, Pa-
pież powtórzył jeszcze raz: chcę
uklęknąć. Nieśmiało i z wielką trud-
nością powiedziałem, że lepiej jesz-
cze trochę poczekać, że może jak
będziemy bliżej bazyliki. I znów po-
jawiło się znajome: hm...
Ojciec Święty zwracał się na ogół
do abpa Mariniego, byłem więc tym
bardziej zaskoczony, że do mnie
kierował tę prośbę. Kiedy byliśmy
już na wysokości kościoła redempto-
rystów, powiedział stanowczo i głoś-
no, tak by zrozumiał nawet ksiądz z
miasta Łodzi: tu jest Chrystus! Pro-
szę! Nie odważyłem się już sprzeci-
wić. Abp Marini domyślił się, o co
chodzi. Znał przecież Papieża od
ponad 20. lat. Spojrzeliśmy na sie-
bie i bez słowa zaczęliśmy pomagać
Ojcu Świętemu uklęknąć. Z wielkim
trudem oburącz trzymał się klęczni-
ka, na którym stała monstrancja.
Trwało to tylko kilkanaście sekund,
choć wydawało mi się, że cały wiek.
Musiał natychmiast z powrotem
usiąść, bo kolana nie były już w sta-
nie utrzymać ciała w pokornym skło-
nie. Ojciec Święty był w stroju litur-
gicznym, w długiej kapie, co było
dodatkowym utrudnieniem zarów-
no dla Papieża, jak i dla nas.
Uczestniczyliśmy z mistrzem cele-
bracji papieskich w wielkim świa-
dectwie wiary. Choć ciało było już
słabe, a cierpienie nie do zniesie-
nia, to jednak wiara pozostawała sil-
na i zawsze gotowa do składania
świadectwa. Na nic perswazje, że
taki gest jest już niemożliwy i nawet
ryzykowny. Kiedy jest się przed Bo-
giem, trzeba zawsze być pokornym.
I nawet kiedy ciało odmawia już po-
słuszeństwa, powinno razem z ser-
cem taką właśnie postawę wyrażać.
OR 4/2008
Ps. Nie tylko abp Marini znał papieża, widać, że Ojciec Święty również znał abp Mariniego.