poniedziałek, 15 września 2008

Trochę zdjęć

1. Królik w Święto Narodzenia Matki Bożej w Różancie - sanktuarium maryjnym Serbów łużyckich. W tym roku kazanie głosił bezbłędnie w języku górnołużyckim x. Dawidowski - Polak.
2. Szwajcaria saksońska. Odrobina przygody dla wygodnych.
3. Zasada buduje wyciąg narciarski na Stóg Izerski.
4. Austrio, Austrio! Wygnałaś swego prawowitego władcę na daleką Maderę. Błogosławionemu Karolowi Habsburgowi jest tam dobrze.
5. Jeden z kościołów w Brukseli. Tyłem do Najśiętszego Sakramentu.




wtorek, 22 lipca 2008

Egen o służbie zdrowia

Namiętny ton polemiki pani min. Kopacz (Rzeczpospolita 16-07-2008 "Służba zdrowia bez rewolucji") utrudnia odniesienie się do treści, gdyż ma się ochotę pójść na skróty i wykpić formę. Z kolei całkowite pominięcie formy wystąpienia zuboży interpretację części merytorycznej, gdyż oprócz podstawowego przekazu w artykule dają się odczytać pewne nieświadome treści widoczne właśnie w formie. I chociaż niektórzy politycy PO odnoszą się do artykułu z zażenowaniem i próbują go bagatelizować to warto trochę się nad nim skupić, gdyż ma jedną bardzo ważną i unikalną cechę - wydaje się być szczery.

Pani minister posługuje się szeregiem twierdzeń w swoim przekonaniu oczywistych, które powracają w debacie o służbie zdrowia, ale których prawdziwość nie jest pewna. Np. twierdzenie, że Polacy postrzegają system publicznej opieki zdrowotnej jako niewydolny, nieefektywny, nieprzyjazny pacjentom, biurokratyczny, niejasny, sprzyjający patologiom jest raczej obrazem systemu z mediów niż z doświadczeń Polaków. Ci którzy porównują nasz system z zagranicznymi bardziej niuansują swoje oceny, a parametr zaufania do służby zdrowia ciągle jest bardzo duży mimo negatywnych doniesień medialnych. Wydaje się, że tak negatywna ocena ma tworzyć klimat do drastycznych, rewolucyjnych (wbrew tytułowi) rozwiązań, jak również przejaskrawiać mankamenty systemu tworząc dobry wyjściowy punkt do oceny wprowadzanych zmian. Centralizacja płatnika przeprowadzona przez min. Łapińskiego skwitowana została jako reforma wprowadzająca zamęt, gdy tymczasem pozostał po niej jednolity system kontraktowania i wyeliminowane zostały powodujące chaos eksperymenty jak ten o nie limitowaniu świadczeń z Dolnośląskiej Kasy Chorych. Dyskredytowanie spółek użyteczności publicznej, które nie zafunkcjonowały w praktyce może być co najwyżej opinią pani minister, a nie twierdzeniem. Uwagi pani minister na temat ustawy o ratownictwie i ustawy o nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych dotyczącej kosztów leczenia ofiar wypadków nie wychodzą merytorycznie poza specyfikę walki propagandowej i właściwego dla niej języka. Dla sprawiedliwości dodać trzeba, że wystąpienie panów Balickiego, Dorna i Religi również nie ustrzegło się tez arbitralnych, jak ta "że samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej jako dominująca forma organizacyjno-prawna ZOZ zbankrutowały i są nie do obrony". Jeśli ktoś umiera z braku jedzenia, to nie świadczy to o jego słabym organizmie, tylko o braku jedzenia. W systemie ochrony zdrowia, jak wskazują na to porównania z innymi krajami, brakuje środków finansowych, dlatego zakłady opieki zdrowotnej popadają w zadłużenie. Dlaczego nie miałoby to dotknąć szpitalnych spółek? Słychać o takich, które nie bilansują się po ostatnich podwyżkach pensji dla pracowników.
Pani minister zadaje sobie wiele trudu, aby przekonać nas, że zmiany właścicielskie, które z takim nakładem sił i forteli rząd PO zamierza przeprowadzić mają znaczenie drugoplanowe. Sztandarowy pomysł Platformy Obywatelskiej został zbagatelizowany ustami ministra, który napisał: „wcale nie struktura własnościowa zakładu opieki zdrowotnej jest najważniejsza”. Należy jednak sądzić, że przynajmniej dla premiera przekształcenie szpitali w spółki jest kluczowym elementem reformy służby zdrowia. Mało jest prawdopodobne, aby pani minister o tym nie wiedziała, więc jej wypowiedź ma tylko uspokoić oponentów. Jako kluczowy element przekształcenia zgłasza pani minister reformę ubezpieczenia zdrowotnego, a właściwie złamanie monopolu NFZ. Sytuację taką mieliśmy na początku reformy, ale ze względu na krótki okres funkcjonowania kas chorych i wyjątkowo niskie nakłady na ochronę zdrowia (dopiero później składka zaczęła rosnąć) brak dostatecznej perspektywy do oceny efektywności systemu podzielonego płatnika. Proponować jednak należy wstrzemięźliwość w euforii, gdyż doświadczenia Słowacji, czy też Niemiec nie są jednoznaczne. Postuluje się podział funduszu, ponieważ wyzwoli to mechanizmy konkurencji i większej efektywności, a równocześnie środowiska związane z PO forsują łączenie szpitali, ponieważ poprawi to ich sprawność i zmniejszy koszty zarządzania. Równie dobrze może być odwrotnie. Jak twierdzi prof. Gregg Bloche, doradca Baracka Obamy ds. zdrowia "Ogromna ilość doświadczeń z krajów OECD pokazuje, że konsolidacja placówek zdrowotnych i podział publicznego płatnika powoduje eksplozję kosztów". Może zanim pani minister wypowie się kategorycznie jej doradcy sprawdzą owe doświadczenia krajów OECD. Niestety podział płatnika tj. NFZ będzie jak podział kostki cukru wrzuconej do herbaty. Niczego nie poprawi, a może nawet cukier się rozsypie na boki.
Min. Kopacz wypowiada się z aprobatą o szpitalach prywatnych. Faktem jest, że szpitale przekształcone w spółki zyskują wizualnie. Pani w recepcji jest miła, wykładzina jest kolorowa, a na salach chorych wisi telewizor na żetony. Ale te zewnętrzne przejawy poprawy nie powinny zmylić Pani Minister. Nowy właściciel chce jak najwięcej swoich usług sprzedawać, więc pierwszym krokiem po utworzeniu spółki jest tzw. face lifting. Czasami spektakularnie dokona się zakupu jakiegoś urządzenia medycznego i ogłosi to w mediach. A chodzi jedynie o to, że spółka utworzy zakład opieki zdrowotnej, który jest niepubliczny, to znaczy może pobierać pieniądze, a to niestety znaczy, że pobiera pieniądze za co tylko może, i w konsekwencji tworzy mechanizmy, aby sprawnie pobierać pieniądze poza kontraktem. W tej sytuacji gołosłownie brzmi twierdzenie, że państwo cokolwiek zagwarantuje polskiemu pacjentowi.
Tekst Pani minister warto zobaczyć jako ilustrację kryzysu kompetencyjnego, koncepcyjnego i decyzyjnego w odniesieniu do problemów ochrony zdrowia. Można sądzić, że wystąpienie Pani Minister, z którego przebija niepewność co do własnej pozycji w rządzie, skierowane jest do premiera Tuska i członków Platformy. Inaczej trudno zrozumieć pretensję do panów Balickiego, Dorna i Religi zawartą w słowach: „Projektują jednak coś więcej: samospełniającą się przepowiednię, mając nadzieję, że w pewnej chwili rząd naprawdę uwierzy, iż naprawa systemu ochrony zdrowia składa się z nieprzemyślanych i chaotycznych kroków i odstąpi od reformy”. Również przekonywanie, że projekt Platformy Obywatelskiej „to plan spójny i logiczny, który zapewni satysfakcję polskiemu pacjentowi” sprawia wrażenie raczej propagandy kierowanej do własnych szeregów niż przekonującego argumentu w debacie społecznej. Samorządy wojewódzkie i powiatowe nie szykują się do przekształcania szpitali w spółki. Wygląda na to, że nie traktują poważnie nowego zadania ustawowego. Może przekazano im wiadomość, że chodzi wyłącznie o rozgrywkę z prezydentem, który zawetuje ustawę i zostanie obarczony odpowiedzialnością za porażkę reformy. Zapomniano tylko poinformować min. Kopacz.

Na koniec trzeba wspomnieć o rzeczach do których min. Kopacz się nie odniosła. Nie wspomniała o konieczności radykalnego zwiększenia środków w systemie. Nie wyjaśniła przyczyny opóźnień w harmonogramie reformy, jak również niespodziewanych, a radykalnych zmian koncepcji. Nie zauważyła wstrzemięźliwego stanowiska środowisk medycznych wobec projektów. Nie nawiązała do ustaleń białego szczytu, tym samym obnażyła jego doraźny i propagandowy charakter.
Naprawa ochrony zdrowia jest wspólną sprawą wszystkich sił politycznych, ale min. Kopacz nie wypada przekonująco w roli lidera tych zmian.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Radość przed telewizorem

Wbrew zaleceniom psychologów sugerujących aktywne, a wręcz dyskursywne oglądanie telewizji mój bierny sposób patrzenia leniwie pobudza aksony i dendryty w kresomózgowiu, o ośrodkach emocji nie wspominając. Tym bardziej zdziwił mnie samego spontaniczny przejaw radości na widok papieża Benedykta XVI rozdającego Komunię przy klęczniku i do ust. A stało się to w Boże Ciało, Roku Pańskiego 2008, pod bazyliką Santa Maria Maggiore, po procesji ulicą Merulana, procesji w trakcie której Najświętszy Sakrament był wprawdzie wieziony, ale całą drogę klęczał przed nim Nasz Papież.
Mój amatorski sprzeciw wobec przejawów modernizmu w Kościele, oparty raczej o intuicję niż o studia, spowodował przeoczenie jeszcze innej doniosłej zmiany powrotnej. Śledzona przeze mnie w EWTN Msza Św. odprawiana była przez samego papieża, bez narzucającej się (modernistom) w takim dniu koncelebry. Fakt ten dostrzeżony na forach internetowych, hucznie świętowany i komentowany z radosnym podnieceniem nie stałby się może tematem wpisu, ale połączył się on płynnie ze wspomnieniem z ostatniego wydania Ossevatore Romano. (Teraz sobie uświadomiłem, że to przecież nie przypadek, że ten wpis tam się znalazł). Pisze ks. prałat K. Krajewski :
Wspominam ostatnią procesję Bo-
żego Ciała, której przewodniczył Jan
Paweł II, a właściwie tylko jeden z
momentów tej celebracji.
Papież już nie chodził. Wraz z
abpem Marinim pomogliśmy Ojcu
Świętemu zająć miejsce na platfor-
mie specjalnie przygotowanego sa-
mochodu. Na klęczniku, w monstran-
cji, znajdował się Najświętszy Sa-
krament. Ruszyliśmy ulicą Merulana
w kierunku bazyliki Matki Boskiej
Większej. W pewnym momencie Pa-
pież opuścił rękę i dał znak, by się
zbliżyć. Powiedział po polsku:
chciałbym uklęknąć. Byłem tak za-
skoczony tą prośbą, że zupełnie nie
wiedziałem, co odpowiedzieć. Zda-
wałem sobie sprawę, że jest to fi-
zycznie niemożliwe. Z wielką deli-
katnością i drżącym głosem mówi-
łem, że samochód bardzo trzęsie i
będzie trudno uklęknąć. W odpowie-
dzi usłyszałem dobrze mi znane:
hm... Jednak kiedy byliśmy na wyso-
kości Uniwersytetu Antonianum, Pa-
pież powtórzył jeszcze raz: chcę
uklęknąć. Nieśmiało i z wielką trud-
nością powiedziałem, że lepiej jesz-
cze trochę poczekać, że może jak
będziemy bliżej bazyliki. I znów po-
jawiło się znajome: hm...
Ojciec Święty zwracał się na ogół
do abpa Mariniego, byłem więc tym
bardziej zaskoczony, że do mnie
kierował tę prośbę. Kiedy byliśmy
już na wysokości kościoła redempto-
rystów, powiedział stanowczo i głoś-
no, tak by zrozumiał nawet ksiądz z
miasta Łodzi: tu jest Chrystus! Pro-
szę! Nie odważyłem się już sprzeci-
wić. Abp Marini domyślił się, o co
chodzi. Znał przecież Papieża od
ponad 20. lat. Spojrzeliśmy na sie-
bie i bez słowa zaczęliśmy pomagać
Ojcu Świętemu uklęknąć. Z wielkim
trudem oburącz trzymał się klęczni-
ka, na którym stała monstrancja.
Trwało to tylko kilkanaście sekund,
choć wydawało mi się, że cały wiek.
Musiał natychmiast z powrotem
usiąść, bo kolana nie były już w sta-
nie utrzymać ciała w pokornym skło-
nie. Ojciec Święty był w stroju litur-
gicznym, w długiej kapie, co było
dodatkowym utrudnieniem zarów-
no dla Papieża, jak i dla nas.
Uczestniczyliśmy z mistrzem cele-
bracji papieskich w wielkim świa-
dectwie wiary. Choć ciało było już
słabe, a cierpienie nie do zniesie-
nia, to jednak wiara pozostawała sil-
na i zawsze gotowa do składania
świadectwa. Na nic perswazje, że
taki gest jest już niemożliwy i nawet
ryzykowny. Kiedy jest się przed Bo-
giem, trzeba zawsze być pokornym.
I nawet kiedy ciało odmawia już po-
słuszeństwa, powinno razem z ser-
cem taką właśnie postawę wyrażać.
OR 4/2008
Ps. Nie tylko abp Marini znał papieża, widać, że Ojciec Święty również znał abp Mariniego.

sobota, 17 maja 2008

Ochrona zdrowia jako maczuga

Namnożyło się nam treści medialnych z dziedziny zdrowia publicznego. Takim turbowyzwalaczem stało się doniesienie Rzepy o przymusowych spółkach w szpitalach. Raz, gdyż opisało zawsze ekscytujący opinię publiczną temat prywatyzacji co potocznie i częściowo słusznie rozumiane jest jako rozdawanie za darmo majątku wspólnego znajomym i krewnym, dwa podważyło wiarygodność PO. Platforma odżegnywała się od prywatyzacji szpitali po aferze z Sawicką, a jeszcze tydzień wcześniej wspierała łagodny, nieprzymusowy sposób przekształceń.
W toku faktów (tych niewiele), argumentów i komentarzy różne strony jedną rzecz wstydliwie skrywały. Że ochrona zdrowia jest środkiem, a najwyżej etapem pośrednim do podstawowego celu jakim jest objęcie lub utrzymanie władzy.
Zweryfikujmy tę tezę.
Zaczynając od rozważań najdalej idących.
Platforma nie wie jaki model ochrony zdrowia należy realizować. Zmiany koncepcji w istotnych punktach zgłaszane przez rząd i niezależnie przez premiera stają się męczące nawet dla samych polityków Platformy, którzy co tydzień bronią innych koncepcji, a nie mają pewności co jeszcze strzeli Donkowi do głowy. Stałymi punktami stają się diagnozy przewijające się przez wszystkie programy PO jeszcze od czasów Rokity po pierwsze nieszczelność systemu, po drugie źli menadżerowie. Zatem nie chodzi o naprawę systemu.
Wariant bliżej idący.
Platforma porzuca naprawę systemu ochrony zdrowia, buduje jedynie propagandę, że dysponuje wolą, pomysłami i narzędziami do naprawy systemu. Porzucenie wiąże się ze świadomością ogromu zaniedbań, konieczności dużych mało popularnych wyrzeczeń społecznych i rezygnacji z innych projektów na które zabraknie środków, gdy zdrowie uczyni się priorytetem. Jest to interpretacja korzystna dla polityków PO. Równie dobrze przyczyną zaniechań może być błędna diagnoza, głupota, czy lenistwo. Konieczne byłoby zatem rozważenie, czy zgłaszanie prywatyzacji i jej forsowanie, to wynik kalkulacji spin doktorów, że pacjenci są tak zmęczeni niedomaganiem systemu iż zaakceptują jakiekolwiek zmiany, a kumple premiera ukręcą lody, czy też mamy do czynienia z polityką jeszcze bardziej krótkowzroczną tj. taktyczną rozgrywką z prezydentem.
Niezadowoleni pacjenci oczekują zmian, reformatorzy z PO podrzucają projekt (wprawdzie społecznie kontrowersyjny, ale kto o tym będzie pamiętał, gdy nie wejdzie w życie), i na końcu legislacji prezydent wetujący prywatyzację, ale w opinii publicznej blokujący zmiany w ochronie zdrowia. Oto cały zamysł.
Niestety reakcja PiS jest lustrzanym odbiciem postępowania Platformy.
Biały szczyt pisowski nie był zgłoszeniem kompletnego programu przekształceń (podobno pracuje nad tym poseł Hoc, a to umysł analityczny i podobnie jak umysł posła Piechy niezdolny do syntezy). Spotkanie warszawskie nie było nawet bojem o rolę PiS w ważnym społecznym obszarze. Było po prostu odpowiedzią na wystawianie prezydenta i przygotowaniem do prezydenckiego veta, choć w kuluarach mówiło się o skierowaniu projektów do trybunału.
Rozgrywka trwa, a pacjenci umierają.

niedziela, 4 maja 2008

Msza w wiedeńskiej katedrze

3 maja na obczyźnie niesie ze sobą ryzyko braku możliwości uczestniczenia w mszy, zwłaszcza gdy uczestniczy się we wspólnym tzw. zorganizowanym wyjeździe. Jeśli jednak włozy się trochę wysiłku to Europa jeszcze okazuje się miejscem zorganizowanym pod względem chrześcijańskiej posługi. Trzeba się jednak przygotować na niespodzianki, nowinki, a niekiedy irytujące odmienności (zboczenia?) w przebiegu liturgii, szczególnie w miejscach znanych z awangardowych przedsięwzięć, a do takich należy katedra św. Szczepana w Wiedniu (nabożeństwo dla pederastów, bluźniercze wystawy w muzeum katedralnym itp.).
Ale sobotnia, południowa Msza św. 3. maja była do przeżycia, jako tradycjonalista znalazłem sporo mankamentów, ale trudno ukryć, że znalazły się punkty jasne.
Mszę sprawowano w intencji ofiarodawców i dobroczyńców katedry i przewodniczył sam proboszcz. Sprawiał wrażenie osoby niewierzącej (po odpowiednio długiej praktyce zaczyna się to wyczuwać), przejawia się to czasami w przywiązaniu do gestów z zaniedbaniem znaków. Wejście było procesyjne i idący z tyłu proboszcz kłaniał się "damom i młodzieży". Następnie długo przemawiał tłumacząc po co się spotkaliśmy i co poruszającego przeczytał w dzisiejszej gazecie (sic!). Zwyczajem, który wprowadziła moja żona, a w odróżnieniu od pozostałych wiernych,rezygnujemy z postawy stojącej i siadamy, gdy kapłan zaczyna zbyt długo mówić od siebie. Następnie długo okadzał ołtarz, krzyż i paschał w sposób, który sugerował obrzęd przepędzania złego ducha,a nie wznoszenia modlitwy do Boga. Sięgał kadzielnicą, gdzieś pod spód ołtarza wnikliwe obserując czy wszystkie zakamarki zostały odymione. Kazanie miało wymiar społeczno (utrzymanie katedry) - transcendentny (śmierć dobroczyńców). Część eucharystyczna zgodnie z novus ordo, jak w koncelebrze chyba z ośmiu kapłanów. Potem na wyjście cały orszak stał przed ołtarzem do wybrzmienia dwóch zwrotek końcowej pieśni. Moment, który zawsze wzrusza gdy kapłan ze swoim ludem stoi przed Bogiem. Dla mnie najoczywistszy dowód za postawą versus Dei. W bardzo uroczystych momentach śpiewu Boże coś Polskę na koniec Mszy Św. taką orientację, pewnie podświadomie, wybierają kapłani. Komunia św. co już na zachodzie zdumiewa przyjmowana była z rąk kapłanów, przeważnie na klęcząco (przy balaskach!) i przeważnie do ust.
Społeczeństwo informatyczne zobowiązuje, więc na ławkach rozłożono teksty sprawowanej mszy św. zwłaszcza że części stałe były śpiewane przez chór i solistów i grane przez orkiestrę kameralną, co telewizja transmitowała na rozmieszone wzdłuż naw ekrany. Oprawa mszy nawiązywała do tzw. mszy niemieckich z XVIII w. gdy wprowadzano język narodowy do liturgii, zatem tekst odpowiednio zrytmizowany włącznie z Credo i Gloria odbiegał od współczesnych tekstów liturgicznych, sądzę że teologicznie nie był poprawny. Autorem muzyki był Haydn, ale Michał.Krzyż wnosił i kadzidło czynił długowłosy osobnik, a przykre jest że nawet po usłyszeniu pierwszego czytania nie uzyskałem pewności co do jego płci. Było to tym przykrzejsze, że pod katedrą odbywał się właśnie jakiś festym propagujący transseksualistów i ideologię transgender. Nie wiem dokładnie o co im chodzi, coś chcą mieszać i plątać, tym niemniej to uczucie zmieszania udzieliło się mi gdy ów osobnik plątał się przy ołtarzu. Co do akolitów to problemów nie miałem, były to z pewnością kobiety.
Cała ceremonia odbywała się przy udostępnionej do zwiedzania katedrze przy nieustannym, choć niezbyt głośnym szumie ludzkich głosów zza krat stojących przy pierwszym rzędzie filarów. Zresztą każdy zdeterminowany turysta mógł wejść deklarując się jako uczestnik mszy. Żydzi oraz muzułmanie lepiej strzegą swoich świętości, choć mogą ledwie pomarzyć o obecności Boga na ołtarzu.

Odsiecz wiedeńska

Wprowadzenie jest konieczne inaczej padnie zarzut, żem sobie winien.
Dość niespodzianie, w tzw. długim wekendzie pojawiła się możliwość wyjazdu na wycieczkę do Wiednia. Zaabsorbowany innymi sprawami przygotowywałem się w przeddzień szukając informacji i planów w internecie. Kolega zaoferował mi przewodnik z serii dodawanej do "WYborczej". I w ten to właśnie sposób dostałem do ręki publikację, z którą zwiedzałem Wiedeń. A zwiedziwszy w ostatnim dniu Kahlenberg zwątpiłem we wszystkie wcześniejsze opisy. Niech przemówią zapisy:
"Był rok 1683. Kara Mustafa miał pod wodzą armię w sile 200 tys.,a 15-tysięczne oddziały hrabiego Rudigera von Starhemberga okazały się zbyt wątłe, by ocalić obrzeża miasta od zniszczenia. Dopiero heroiczna interwencja księcia Eugeniusza Sabaudzkiego zmusiła armie otomańskie do wycofania się. Za lojalną służbę został on sowicie wynagrodzony(...)".
Chwytamy się jeszcze nadziei przy opisie Kahlenbergu "Ci, którzy dysponują większą ilością czasu, nie pożałują wspinaczki na samo wzgórze, z którego można nacieszyć oczy wspaniałym, panoramicznym widokiem Wiednia i okolic. (...) Godny uwagi jest także Josefkirche, na którego ścianach wiszą obrazy przedstawiające oblężenie tureckie z 1683 r.".
Nie dziwi zatem desperackie i pełne emocji oprowadzanie ks. Smolińskiego. Tylko, że trafia on do Polaków (same polskie autobusy), których przekonywać nie trzeba.
Ksiądz Chrostowski twierdzący, że GazWYb jest w treści i formie żydowska mógłby znaleźć kolejne potwierdzenie swojej tezy. Ale jeśli ktoś świadomie kłamie przeciw odsieczy wiedeńskiej , to spoczywa na nas obowiązek przynajmniej refleksji, jeśli nie polemiki i działań, dlaczego akurat to wydarzenie postanowiono wyrzucić z historii. Czy to idący przez wieki uraz cesarza, którzy musiał być ratowany z opresji, czy to, lobby homoseksualne propaguje podejrzewanego o te skłonności Eugeniusza Sabaudzkiego, czy to niechęć do Polski i Polaków, czy mechanizm obronny pismaków, którym honorowy monarcha psuje obraz cynicznej polityki, czy może w końcu, co mnie najbardziej przekonuje, kolejny przejaw Kłamstwa, zaciekłej i podstępnej walki z chrześcijaństwem w owym czasie zjednoczonym przez Jana III SObieskiego i tryumfującym.
Królu Janie, nie martw się, że nie masz pomnika w Wiedniu. Hołd złożony przez tych malutkich ludków tylko by Ci uchybiał.

wtorek, 29 kwietnia 2008

Nowi rycerze

W ostatnią sobotę przeżyliśmy obfitość uroczystości religijnych dużej rangi. W Gdańsku odbywał się ingres arcybiskupa Głodzia, przyznać należy, że ABp Gocłowski podwójnie nie pokazał klasy. Raz gdy w sposób nie znamionujący godności składał donos na swojego następcę i tolerował podobne praktyki ze strony innych (kuriozalny występ w TVN i milczenie w obliczu służalczych hołdów) i drugi raz, gdy zorientowawszy się w porażce skwapliwie polecał nowego gospodarza, który w końcu zdecyduje o losie i kwaterze abp seniora. W Poznaniu uroczystości ku czci św. Wojciecha, słusznie zauważone przez media. Może najmniej dostrzeżone były częstochowskie uroczystości Zakonu Bożego Grobu z doroczną inwestyturą nowych rycerzy odbywające się w kościele św. Wojciecha. Podtrzymano kilkuletnią praktykę przyjmowania ok. dwudziestu nowych członków. W tym roku były to trzy damy, sześciu duchownych, dwunastu kawalerów. Obrzęd czuwania, w piątek prowadził bp Wątroba, a samo przyjęcie bp Piotr Skucha, konfrater zakonu, prowadzący i wcześniejsze inwestytury.
ELitarny charakter zakonu utrzymywany przez wysokie kryteria przyjęcia, przede wszystkim świadectwo życia weryfikowane opinią proboszcza, biskupa i prymasa, szczegółowym życiorysem i w końcu osobistą zgodą Wielkiego Mistrza zakonu kard. Foleya wchodzi w dysonans z pragmatycznym zadaniem jakim jest pomoc materialna chrześcijanom w Ziemi Świętej. Obecne przeciętne zobowiązanie członka zakonu w wysokości ok 100 Euro rocznie to kropla w morzu wołających potrzeb, zwiększonych zwłaszcza w ostatnim czasie co podkreślał w dramatycznym wezwaniu Zwierzchnik prof. Wojtczak.
Świetna organizacja uroczystości uwzględniała również świeckie potrzeby duchowe, chociaż nie wszystkim przypadł do gustu I kwartet smyczkowy M. Góreckiego. Ale wykonawcy z kwartetu Quadro Stationi spisali się wyśmienicie.
Szeroko komentowano brak zgody (przeora Jasnej Góry?) na udział rycerstwa w płaszczach na piątkowym apelu jasnogórskim. Rycerze przegrali z pielgrzymką studentów. Stawili się zatem w komplecie w cywilu stanowiąc sporą grupę wiernych, i nawet wspomnianu o ich obecności, choć wstydliwie i na samym końcu. Zazdrość zakonników bezmieczowych?

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Ofensywa papieska

Zakończyła się wizyta papieska w Stanach Zjednoczonych. Na bieżąco komentowała ją telewizja EWTN i co miłe, stałym uczestnikiem w studiu był x. Neuhaus, znany konwertyta i wydawca "First Things". W Polsce, katolickim kraju, można jedynie zatęsknić za kapłanem, który występowałby w mediach i zajmował jednocześnie tak pryncypialne stanowisko np. w sprawie liturgii. W odróżnieniu bowiem od księży polskich niektórzy księża amerykańscy przeczytali widać "Ducha liturgii" i ostatnią encyklikę "Spe salvi" Niestety,nawet telewizja Trwam i Radio Maryja dramatycznie zaniedbują ten obszar życia religijnego. A oto, jak rozpoczyna się komentarz x. Neuhausa, po Mszy w Bostonie będącej najgorszą wizytówką dla grup wiernych zaangażowanych w jej przygotowanie, z żałosnym śpiewającym unisono chórem, z amatorskim latynoskim zespolikiem przekrzykującym bębny i gitary, z wyśpiewującymi w tonacjach wschodnich Wietnamczykami, Tajami i innymi: "Czwartkowa Msza Święta zaznajomiła Ojca Świętego z estetycznym cierpieniem jakiego doznają wierni w Ameryce...W każdym razie można stwierdzić, że w sposób zupełnie zdumiewający, przebieg Mszy Św. ignorował, bądź podważał wszystko co Ojciec Św. dobitnie na ten temat pisał."
Z drugiej strony trochę denerwujący był ten amerykański egalitaryzm, niezauważany przez samego x. Neuhausa, gdy konsekwentnie nie przyklękano przed papieżem, a całowanie w pierścień mętnie tłumaczono jego szacownym pochodzeniem od Św. Piotra, jakby z obawy, że pochylenie się przed Następcą Apostołów zostanie uznane za kult osoby Józefa Ratzingera. Paradoksalnie w tym równym społeczeństwie niektórym osobom przyznaje się przymioty niemalże boskie, np. tenorowi Placydowi Domingo, który uratował pionowy porządek doczesny, gdy rymnął przed papieżem na kolana i pocałował go w pierścień wcześniej odśpiewawszy Panis Angelicus.
Martwiło też udzielanie, także przez papieża, Komunii Św.na rękę i na stojąco. Wyznaczony do pateny ksiądz stał długo bezczynnie, gdyż ledwie co dziesiąty przyjmował do ust. Już nie zgina się kolano na Imię Jezus, którego apoteoza tak majestatycznie zdobi strop kościoła Il Gesu w Rzymie.

wtorek, 8 kwietnia 2008

To nie jest film dla młodych, ani dla starych ludzi

No Old Men Country.
Po nagrodzie Nobla dla Szymborskiej szydził Michalkiewicz, że to już za takie pimpoletki dają Nobla. Po oskarze dla "Milczenia owiec" zdumiewał się człowiek temu zamiłowaniu do grozy i ohydy. Teraz kolejny "obraz" fetowany jako arcydzieło. "To nie jest kraj dla starych ludzi". (Siedem wyrazów tłumaczenia czterowyrazowego tytułu). Jako człowiek, któremu zdarzyło się widzieć śmierć powinienem lżej podejść do tej opowiastki, ale nie, bezsensowna groza, ohyda duszny pesymizm tego filmu nakazuje podjąć pytanie o kierunek sztuki, sztuki filmowej w szczególności, o cel, ku któremu zmierzają ludzie współcześni, o porządek świata.
Przedłużona, okrutna scena pierwszego zabójstwa wyzwala pytania jeszcze bardziej podstawowe. Czy dobrze jest, że staliśmy się ludźmi "widzącymi". Jeszcze kilkadziesiąt lat temu obejrzenie zabójstwa dane było nielicznym: żołnierzom, jakiejś ograniczonej liczbie świadków, uczestnikom tragedii. Były to często sytuacje, w których zmarły miał historię, a jego śmierć stanowiła pustkę dla bliskich. Zresztą podobnie było z aktem płciowym, kto poza nielicznymi podglądaczami, widział cudze zbliżenia. Teraz można zobaczyć wszystko. Powątpiewam, że człowiek ma taką potrzebę. Sztuka filmowa ma zamiar coraz bardziej "pokazywać". Coraz mniej miejsca na wyobraźnię, coraz usilniejsze wrażenie wdrukowywania emocji, obrazu i pojmowania świata.
Jest zło, nie ma dobra. Taka jest treść przekazu.
Ale najsmutniejsza, najbardziej przygnębiająca, jest egzystencjalna, bełkotliwa ocena idących czasów dokonana przez zmęczonego życiem szeryfa. Reprezentując zagubionego człowieka zachodu przekonał mnie, jak niewiele współodczuwania łączy mnie z duszą przedstawiciela nowożytnej cywilizacji. Czuję się jakbym stał w jednym szeregu razem z Rzymianami, Grekami, pierwszymi Słowianami, społeczeństwem Średniowiecznym, polskimi powstańcami, szlachtą, chłopami, ofiarami ginącymi w obu wojnach światowych, Polakami gnębionymi przez komunizm, chrześcijanami z całego świata wobec ludzi już nie czujących, wszystkowiedzących, znudzonych, zobojętniałych. Których już nie sposób zrozumieć. Jakby z innej kultury. Wrażenie podobne do tego po filmie "Wiosna, lato, jesień, zima, wiosna"
Jeśli po tym filmie nie mamy pozostać obezwładnieni i gorsi, to musimy mocno przepracować to co nam przedstawiono.

wtorek, 1 kwietnia 2008

O służbie zdrowia

Wczoraj debata telewizyjna o pomysłach Platformy na służbę zdrowia.
Potwierdziły się moje dawne obserwacje, że problem jest bardzo hermetyczny i mało kto spoza branży widzi szeregi uwarunkowań. Przyszło trzech panów, którzy głosili anachroniczne poglądy o zbyt dużej liczbie szpitali w Polsce, za małych powiatach, złych menadżerach. Na moje pytanie na czym polegają nieszczelności polskiego systemu ochrony zdrowia i czy są one większe, czy mniejsze niż w innych krajach wzruszali ramionami. Jako przeciwnik Platformy życzę im, aby przejechali się na próbie reformy, jako człowiek siedzący w środku systemu, chcałbym aby go naprawiono wszystko jedno czyimi rękami. Mam jednak pewność, że wydarzenia zapowiadają ten pierwszy scenariusz.
Trzy idee Platformy to uszczelnić, zorganizować, dofinansować (kolejność nieprzypadkowa).
Co do uszczelnienia to diagnoza nieszczelności bazuje raczej na intuicjach polityków zdrowotnych a nie na wiarygodnych badaniach. Muszę z satysfakcją przyznać, że PiS zdefiniował szereg potencjalnych nieszczelności i wcale dużo kontrakcji przeprowadził jak np. spektakularne (i niekiedy denerwujące) akcje antykorupcyjne, prawo farmaceutyczne porządkujące cały szereg zjawisk w gospodarce lekowej, regulacja lobbingu. Wprowadzanie spółek prawa handlowego do sektora ochrony zdrowia dopiero zaowocuje licznymi nieszczelnościami, jak wszystko co jest stykiem prywatnego z publicznym.
W sferze organizacji jako najbardziej uciążliwe można oceniać nasilające się zjawisko konfliktu pomiędzy dobrem pacjenta a dobrem firmy, gdy lekarz, czy pielęgniarka powstrzymują się prze drogą procedurą diagnostyczną lub terapeutyczną wystawiając na hazard dobro, którego powinni strzec. Wprowadzenie spółek, a zwłaszcza prywatnych właścicieli poszukujących zysku w dywidendach na pewno nie osłabi tych konfliktów, a jeszcze je spotęguje. Tak myślę, że dobrze zorganizowany system ochrony zdrowia to taki w którym dbanie o dobro pacjenta wpływa pozytywnie na sytuację firmy. Tylko jak stworzyć taki system.
w końcu dofinansowanie. Premier Tusk zlekceważył, czy wręcz pogwałcił ustalenia białego szczytu rekomendującego wzrost stawki na ubezpieczenie zdrowotne odliczanej od podatku, tak aby osiągnąć 6 % PKB. Jego obietnica 1 % nieodliczanego wzrostu w roku 2010 to za mało, za późno, złym sposobem. Ten ostatni fakt utwierdził mnie w poglądzie, a nieprzekraczalnej skazie myślenia doktrynalnie liberalnego u Tuska. On nie zdoła naprawić ochrony zdrowia.

piątek, 28 marca 2008

Argumenty przeciwko Mszy Trydenckiej

Wczoraj miłe spotkanie z pobożnym księdzem. Poczytuję sobie za drobną satysfakcję, że tym razem wpadł do nas w sutannie. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Bywa, że wyjeżdżam do jego parafii na Mszę Św., aby odetchnąć znakami liturgicznymi sprzyjajacymi zbliżeniu do Pana Naszego Jezusa Chrystusa.
Jednak wczoraj było miejscami ostro, gdyż sceptycznie patrzy on na praktykowanie rytu trydenckiego i dyskusja pociągnęła się do wpół do trzeciej w nocy. (nigdy nie wychodził od nas przed 12, ale też nigdy tak późno).
Argumenty mieszały się, ale dominowały historyczno-społeczne.
-Ten ryt to długi, ale jednak epizod w dziejach kościoła, zatem nie można utożsamiać go z Tradycją.
-W novus ordo wiele rzeczy jest bardziej starożytnych.
-Lepiej wprowadzać łacinę i pełniej przeżywać w nowym rycie.
-Powrót do starego rytu dzieli ludzi Kościoła.
-Księża są bardzo obciążeni a motu proprio Benedykta XVI nakłada na nich obowiązki (odprawiam cztery msze w niedzielę, czy mam odprawiać piątą).
-To wierni mają (w liczbie 20) występować do proboszczów i niejako zabiegać o
liturgię trydencką, a kapłani nie mają mocy inicjującej.
Trudno zrelacjonować wielogodzinną dyskusję, z wszystkimi powyższymi zarzutami jakoś się zmagałem.
Dla mnie największym problemem jest ekskluzywizm środowisk tradycyjnych,
a na tym łatwo pasie się pycha,oczywiście moja. Może dlatego tęsknię za tym,
aby takich celebracji było więcej i niejako spowszedniały.

środa, 26 marca 2008

Pokolenie JP II

Przed kilkudniowym świętowaniem w mojej poszerzonej rodzinie kobiety postanowiły wykluczyć rozmowy na tematy religii, kapłanów i Jana Pawła II z tematów dozwolonych przy świątecznym stole. W sprzysiężeniu brały udział moja żona, siostra i mama. Dowiedziałem się o tym już po świętach, które upłynęły nam w atmosferze dość pogodnej, wyciszonej i pełnej wzajemnego szacunku. Nie sposób jednak nie skomentować "zakazanych niewieścich" tematów.
Jeśli chodzi o religie to nie ma między nami różnic doktrynalnych, jednak moja siostra zwraca uwagę, aby ze względu na dzieci nie krytykować nadużyć liturgicznych (każdy trochę inaczej definiuje to pojęcie), gdyż uderza to w autorytet kapłanów. Prawda jest taka, że moja siostrzenica opuściła rekolekcje szkolne realizowane błazeńsko z pseudo-otwartością na ludzi młodych i nieodpowiedzialnie. Rozbrajające było konkludujące stwierdzenie "Mamo, wszystkim się to podobało. czy ja jestem nienormalna?"
Temat kapłanów, choć wyciszony na skutek cenzury zewnętrznej (spisek kobiet) i wewnętrznej - jednak był obecny. Bolało, gdy w wielką sobotę wikary wziął monstrancję z Grobu Pańskiego jak świecę i przeniósł na główny ołtarz bez należytej oprawy. Również rozdawanie Komunii św. jakże odbiegało od tego, które obserwowaliśmy w wielki czwartek na mszy trydenckiej (klasztor karmelitanek w Rzeszowie).
No i w końcu temat Jana Pawła II. Nie jestem w mojej rodzinie największym sceptykiem odnośnie pontyfikatu Papieża Polaka. Ale to zasługa Weigla i jego książki "Boży wybór". Z pozycji euforycznych (choć z wątpliwościami) poprzez pozycje sceptyczne (no w końcu widać jaki Kościół pozostawił) przeszedłem na pozycje realistyczne. A tak na prawdę przekonał mnie Weigel i myślę tak jak on.
Niech żyje Benedykt XVI!

wtorek, 18 marca 2008

Rewolucja

Powróciła do mnie moja myśl. Gdy szykowałem wystąpienie o sumieniu polityka konstruowałem je w oparciu o świętojanowy zapis opisujący ludzkie słabości.
Pycha żywota, pożądliwość oczu, pożądliwość ciała. To mieszanie płaszczyzny politycznej z duchową było tyle atrakcyjne co ryzykowne, choć oczywista była koniunkcja tych zagadnień w osobie polityka. Tymczasem ten sam temat, choć z niebywale większym rozmachem podjął zanalizował i zaprezentował Plinio Correa de Oliveira w książce "Rewolucja i kontrrewolucja".
Każdy etap Rewolucji, a pojęcie to znaczy u niego więcej niż u kogokolwiek innego kogo znam, można scharakteryzować jako poddanie się ludzi zmysłowości i pysze. Choć na każdym z etapów, rozkładu średniowiecznego, pseudoreormacji, rewolucji francuskiej, komunizmu, czy współczesnego modernizmu to uleganie głównym ludzkim
pokusom ma inną postać.
Tezy Oliveiry są tak mocne i proste, że wzbudzają u mnie opór. Nie przepadam za zbyt prostym tłumaczeniem świata. Odnoszę wrażenie, że zasad odnoszonych do świata ducha nie należy przenosić do świata doczesnego lub nimi ten świat objaśniać.
Z drugiej strony, trudno aby człowiek wierzący w stworzenie, obecność Boga i życie wieczne nie poszukiwał porządku nadzwyczajnego dla wyjaśnienia naszego pogmatwanego świata. Pytanie tylko czy to Oliveira go znalazł.

poniedziałek, 17 marca 2008

Irytacja

W świetnej prozie Akunina w powieści Pelagia i biały buldog jest taki fragment na samym początku, gdy władyka Mitrofaniusz przewraca się na łóżku nie mogąc zasnąć więc przeprowadza analizę wydarzeń minionego dnia która to ze spraw tkwiąca w podświadomości tak mu uwiera. Rozeznawszy podejmuje decyzję co daje mu błogi sen.
Ten obraz powraca do mnie ilekroć wyczuwam jakąś zmianę w swoim nastroju. I tropem władyki dociekam. Najtrudniej o końcowe uspokojenie, ale i ono czasami pojawia się.
Z minionego weekendu kilka spraw uzyskało taki wymiar.
Rada polityczna PiS mimo godnych uznania i zapewne szczerych deklaracji optymizmu była jakaś ospała, frekwencja ledwie-ledwie (na pocieszenie podobno w PO ostatnio nie było kworum). Po odejściu grupy Marka Jurka a później kolejnych szemranie po kontach nie ustało, ale jego ideowoć straciło na jakości. Obecnie apatyczne pomruki dotyczyły jedynie obawy przed kompromitacją w środowiskach lokalnych o ile PiS podtrzymałby antyueuropejski wizerunek. Wyczuwałem nie tyle przekonanie o błędności tej drogi, a raczej obawy, że taka etykietka może przeszkodzić w późniejszym objęciu funkcji dających profity. Prezes jak zwykle przekonujący, a może nawet bardziej szczery. Tym niemniej był to zaledwie cień dawnych rad politycznych, choć jak zwykle z konferencji po radzie dowiedzieliśmy się naprawdę co ustalono np. w sprawie dyscypliny klubowej na radzie nie było ani słowa.
Wyskok pani prezydentowej to kolejna zadra. Jej poparcie dla in vitro karze inaczej oceniać wcześniejsze wypowiedzi o eutanazji. To front antychrześcijański. Natomiast jedno się wyjaśniło. Pośpiech z jakim Pan Prezydent pośpieszył na Mszę Św. i wygłaszał wystąpienie o poparciu dla kościoła rzymskiego (skąd on wygrzebał to określenie). Pewnie dowiedziawszy się, co naplotła we Wprost jego żona popędził, aby załagodzić wrażenie. Mam nadzieję, że tym razem dotarł punktualnie, a nie tak skandalicznie się spóźnił, jak na rocznicę do Lubina, gdy wszedł na ogłoszenia parafialne. Czas rozważyć czy nie powinno się odmawiać Komunii Św. pani prezydentowej.

czwartek, 13 marca 2008

Jeszcze o psychoterapii

Potrzebna jest drobna korekta do moich wrażeń o publikacji pt Psychoterapia a problemy życia religijnego. O ile rozdział Cielesność: świeccy i konsekrowani w mojej opinii pozostaje bardzo udany, to inny z rozdziałów pt. Trudności osobowe sprawia wrażenie zbyt synkretycznego i pogmatwanego. Można mieć wrażenie, że u autora zafascynowanego Franklem, Perlsem i zenem jedynym łącznikiem z chrześcijaństwem staje się ojciec De Mello, a gdy przypadkowo zdarzy się mu jakieś ortodoksyjne stwierdzenie to robi ono wrażenie dodanego na siłę, słabo umocowanego w kontekście, jakby bez przekonania i zaangażowania. Mój entuzjazm do tej pozycji trochę przygasł, chociaż przeczytam do końca. Ale więcej się chyba dowiem o teoriach psychoterapeutycznych niż o trudnym obszarze zazębień pomiędzy psychologią a religią.

środa, 12 marca 2008

Psychiatria a religia

Nie tak dawno przyszło mi chyba skutecznie przekonać schizofreniczkę, że jej choroba jest chorobą ciała, a nie ducha. Potrzebne to było do uzasadnienia potrzeby kontynuacji leczenia, ale wynikało też z mojej wiedzy o wizytach tejże pacjentki u licznych księży, których zamęczała swoimi rozterkami. Zauważyłem, że mnie samemu lżej się pracuje, gdy uświadomiłem sobie troistość, a nie dwoistość ludzkich cierpień. Ciało (soma), ciało(psyche), dusza. Ta ostatnia też nieraz katuje człowieka, ale zajmuję się nią sporadycznie i to raczej wykluczając, niż potwierdzając. Być może to wydarzenie przesądziło, że wróciłem, a może precyzyjniej, dogłębniej sięgnąłem do książki o wyjaśniającym, choć niezbyt ambitnym tytule "Psychoterapia a problemy życia religijnego". Spędziłem nad nią wczoraj kilka godzin z prawdziwą satysfakcją. Oparta o koncepcje psychologiczne Viktora Frankla całkiem sprawnie omawia i różnicuje płaszczyzny styku psychiki i duszy, nie unikając nawet tak drażliwych obszarów jak pederastia i pedofilia osób konsekrowanych. Nawet odwołania do Freuda nie drażniły mnie. Twórca psychoanalizy aczkolwiek nie przesądzał o możliwości wyleczenia z homoseksualizmu, to jednak traktował je jako zboczenie o podłożu dominacji matki, bądź narcyzmu, bądź lęku kastracyjnego, bądź rywalizacji z bratem.
Prawdziwie cenne były psychologiczne uzasadnienia dla czystości przedmałżeńskiej i obrona normalności celibatu. Natrafiłem na wiele odświeżających argumentów, a niektóre wręcz błyskały jak diamenty, jak np. ten skierowany do osób konsekrowanych, które z lęku lub niepewności co do własnej tożsamości dystansują się od własnego ciała, że przecież Pan Nasz Jezus Chrystus właśnie poprzez swoje Ciało nas zbawił.
Spodziewam się podobnych poruszeń w kolejnych rozdziałach.

wtorek, 11 marca 2008

Prowincjusz

Siedząc na mojej prowincji przywykłem do sprawiania sobie przyjemności okresowego mocniejszego kontaktu ze światem. Lenistwo, brak czasu, odległość, pozbawiają mnie obecnie możliwości odwiedzania księgarni (co zawsze, aż do irytacji moich dzieci i żony, lubiłem)zatem daję nura w internet, aby od czasu do czasu zamówić jakieś pozycje, najczęściej w pakietach, aby obniżyć koszty wysyłki. Dzisiaj właśnie nastąpił dzień dostawy, i choć zamawiam z namysłem, to zawsze pojawienie się paczki witam z podekscytowaniem, a nawet zaciekawieniem.
Udało się mi nabyć numer Christianitas, który już zszedł z księgarni, a poświęcony był mszy trydenckiej. Wiele sobie obiecuję po rozważaniach o czyśćcu. Wg objawień świętej Katarzyny cierpienie dusz czyścowych nie wiąże się z ich rozważaniem o popełnionych grzechach, ale z niemożnością pełnego zbliżenia do Boga. Kolejna pozycja prymasa Wyszyńskiego, no i śpiewnik z gregoriańskimi nutami (jak tu czytać te kwadraty na czterech liniach, no albo poważnie traktuje się liturgię, albo lekceważąco).
W Rzeczpospolitej trafny artykuł Ziemkiewicza o politykach i intelektualistach konserwatywnych, których politycy nie słuchają. Przyznam, że w czasach mojego politykowania popadałem w kompleksy słuchając wielu mądrych ludzi, ale nie wiadomo z jakiej przyczyny oni sami uważali za najważniejsze to, co ja miałem im do powiedzenia. Przy całym pogardliwym stosunku do polityków ich wypowiedzi zyskują uznanie u całkiem skądinąd mądrych ludzi. Zatem, ten brak słuchania zawiniony jest obustronnie.

poniedziałek, 10 marca 2008

Nieszczęsna Hiszpania

Do późnego wieczora śledziłem doniesienia o wyborach w HIszpanii. Po pierwszym smutku łudziłem się nadzieją, że jednak prognozy przy tak wyrównanej stawce są błędne i rzeczywiście w miarę napływania danych przewaga socjalistów spadła poniżej 170 mandatów, ale jednak ostateczne wyniki potwierdziły przegraną prawicy.
Sam nie wiem czemu los tego kraju tak szczególnie mnie porusza. Jak każdy Polak zmuszany do nienawiści przeciw gen. Franco pałam do niego sympatią, pogłębioną późniejszą lekturą, wprawdzie niesystematyczną, ale pozostawiającą nieodparte przekonanie o słuszności wyborów generała. Ponadto z Hiszpanii i św. Ignacy i św. Teresa i św. Josemaria. Poczynania Zapatero wywoływały moje zdumienie i obrzydzenie swoim diabelskim cynizmem. Tu nie chodzi o poglądy lewicowe, libertyńskie, czy liberalne, to uderzanie we wszystko czego broni chrześcijaństwo zakrawa na jawną konfidencję z diabłem. I tu pojawiają się pytania, pytania nie do rozstrzygnięcia. Czy gen. Franco popełnił jakiś błąd, że społeczeństwo tak szybko odeszło od wartości których on pieczołowicie i wydawałoby się skutecznie strzegł, czy też wściekłość międzynarodówki socjalistycznej (nazwa umowna) po przegranej wojnie domowej spotęgowała obecnie dążenia do sekularyzacji Hiszpanii. Czy nie było kunktatorstwa hierarchii kościelnej, a potem zbytniej ugodowości Aznar u podstaw obecnych sukcesów socjalistów. Oni wzorem bolszewików wolni od zahamowań budują nowe społeczeństwo, nowego człowieka, a są mistrzami w inżynierii dusz podczas gdy prawicowcy pełni wewnętrznej cenzury obawiali się przewistawić się mediom i międzynarodówce liberalnej.

niedziela, 9 marca 2008

Katolickie radio

Okryłem Radio Józef. Do czasu mojego dłuższego pobytu w Warszawie uważałem to radio za konkurencję dla Radia Maryja. Takie zresztą były doniesienia medialne, a może i intencje ks. prymasa o ile dobrze pamiętam doniesienia medialne z czasu tworzenia rozgłośni. Moje doraźne nasłuchiwania osłabiły nieufność. Wprawdzie niektóre mocne rytmy anglosaskie źle działają na moją fizjologię (podobno najniższe częstotliwości rokowego łomotu człowiek słyszy skórą, która tak jak układ nerwowy pochodzi z ektodermy i to jest coś co powoduje nasze tupanie nogą do taktu) może mam zbyt delikatną skórę, ale zauważam przede wszytkim przemyślany dobór muzyki, co niekiedy zawodzi w Radio Maryja, gdzie kryterium jest pogodny charakter melodii. Ponadto radio to znakomicie uzupełnia niedostatki Radia Maryja po stronie intelektualnej formacji katolików. Prowadzący mają dobre przygotowanie duchowe i intelektualne i przyjemnie ich słuchać. Nie spotkałem się z przejawami modernistycznego odchylenia w liturgii, które tak drażni w radiu Maryja (ta nieprecyzyjna, poetycka i uczuciowa teologia, to pełne spektaklu sprawowanie Mszy Św, te oklaski, nieliturgiczne śpiewy od ołtarza, to wiecowanie zza pulpitu, te witania i ludzkie podziękowania, wymienianie szarż i tytułów, gdy właśnie Pan Nasz Jezus Chrystus za nas umiera). Wyczuwam w tym radiu mocniejsze osadzenie w ortodoksji, większą radość z obecnego papieża, większą pokorę. Tekieli walczący na przedpolu z demonami wzbudza mój podziw. Kiedyś próbowałem się z nim skontaktować w sprawie leżącej mi na sercu homeopatii, ale nie doszło do tego. Dzisiaj znów niezwykle inspirujące spotkanie z prof. Świderkówną nad Pismem Św. Jak pięknie podjęto temat gestów Benedykta XVI wobec Buddy i Koranu. Nie ukrywam że podzielam wątpliwości słuchaczki wobec tych faktów, ale jak prowadząca Pani Prof., i prowadzący ksiądz nie mam żadnych wątpliwości co do osoby obecnego papieża. Ciekawe było jak z pokorą, a równocześnie zachowując uczciwość intelektualną pogłębiało się spojrzenie prowadzących na twarde i głębokie argumenty słuchaczki. Pani Prof. zaczynała się już irytować, ale ksiądz do końca był wierny swoim charyzmatom głoszenia Dobrej Nowiny.

Odchudzanie

Schudłem już 12 kg. No może sobie trochę dodaję, bo w precyzyjnych liczbach będzie to 11,2. Dwanaście będzie jutro lub pojutrze. Zaczynałem od 112 kg, teraz wyglądam na pierwsze wyświetlenie 99 na mojej elektronicznej wadze. Zdumiewające, że po ponad 20 latach zastanawiania się, mgławicowych i odsuwanych w czasie postanowień, nagle teraz idzie wszystko pomyślnie. Odchudzam się od czterech tygodni, co istotne zacząłem w środę popielcową i ten postny okres roku odgrywa jakąś rolę, nawet powiem bardzo dużą, jednak okresów Wielkiego Postu miałem od czasu gdy przytyłem już dwadzieścia i nie motywowały mnie do takiego wysiłku. Zdumiewam się sam sobie, a równoczęśnie rozumiem moich znajomych, którzy zainspirowani przeze mnie próbują podjąć wysiłek zrzucenia wagi i poddają się po dwóch dniach. Rozumiem ich bardziej niż siebie. Nie robię żadnych tajemnic z przyjętej metody odchudzania, twierdzę że jest przemyślana, chociaż jej nie opracowywałem. Korzystam z tego, co wiem o ludzkim zdrowiu, a wiem dużo i tego się trzymam. Już wiem, że na święta nie osiągnę docelowych 92 kg (przy 190 cm wzrostu), ale akcja zamknie się i tak ok. 15 kg ujemnego zysku.